Scenariusz: Zaza Urushadze
Produkcja: Gruzja, Estonia
Gatunek: Dramat, Wojenny
Czas trwania: 90 minut
Obsada:
Lembit Ulfsak: Ivo
Giorgi Nakashidze: Ahmed
Mikheil Meskhi: Nika
To już moja druga przygoda z
gruzińskim kinem. I wiecie co Wam powiem? Mimo podobnego klimatu wciąż mnie
zaskakuje i mam ochotę odkrywać je na nowo. „Wyspy kukurydzy” nie byłam nawet w
stanie ocenić. Jakoś żadna z cyferek nie oddawała tego, co przekazał ten film.
Ciężko przekonywać usilnie kogokolwiek do obejrzenia tego dzieła, gdyż mam
świadomość, że nie każdemu się spodoba. Jak zwykle najlepszym sposobem jest
mimo wszystko oglądnięcie i wyrobienie własnego zdania na jego temat.
Przenosimy się do 1992 roku, do Abchazji. Dwóch mężczyzn prowadzi niezależne życie, pozostając z pozoru daleko od działań wojennych. Zajmują się zbieraniem mandarynek, a zysk z ich sprzedaży może zapewnić wyjazd do bezpiecznej Estonii. Ich spokojna codzienność zostaje przerwana przez naglą strzelaninę wrogich sobie żołnierzy. Stary Ivo i Margus opiekują się dwoma rannymi. Gruzin i Czeczen zdrowieją pod jednym dachem, choć oboje nieustannie pragną nawzajem śmierci swojego wroga.
Zaza Urushadze stworzył obraz,
który na długo pozostaje w pamięci. Jego niezwykle prosta i oszczędna forma
sprawia, że przesłanie trafia do widza z podwójną siłą. W końcu jest to dobry
sposób na przekazanie swojego własnego pomysłu na film. Moim zdaniem największą
siłą produkcji stanowi jej spokój, przerywany co jakiś czas zaskakującą sceną. Reżyser
umożliwia dogłębne wczucie się w postaci, a szczególnie w sposób myślenia
Gruzina i Czeczena. Poznanie mechanizmów działania ich psychiki i przekonań
jest kluczem do próby zrozumienia pojęcia wojny i jej celu. O tym wiele
opowiada stary Ivo, którego stoicyzm aż bije z ekranu. To głównie jego podejście
do przybyszy powoduje porządek oraz jednocześnie niepokój. Już po kilku
minutach seansu odkryłam, że w „Mandarynkach” niczego nie mogę być do końca
pewna. Dla mnie osobiście jest to niesamowite, że Urushadze w przeciągu
niecałych 90 minut potrafił przedstawić (i zdemaskować) oblicze wojny.
Jednostronnie, gdyż tylko ze strony chaty Ivo, lecz przenikliwie.
Tak jak w „Wyspie kukurydzy”
ponownie ujęły mnie zdjęcia. Choć świat przedstawiony w „Mandarynkach” wydaje
się być odzwierciedleniem trwającego konfliktu, to wprowadza on specyficzny
klimat. Jest pochmurno, mokro, nieprzyjemnie. A w chacie dwóch odmiennych
ludzi, o dwóch różnych religiach i przekonaniach. Dzieło Urushadze ma wydźwięk
uniwersalny. Po co walczę? Kto dał mi prawo odbierać życie drugiemu
człowiekowi? Uderzająca jest niewiedza Czeczena o sens jego walki. Właśnie
takie sceny zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Oglądałam już trochę filmów
wojennych i tylko nieliczne tak na mnie podziałały. „Mandarynki” urzekają swoją
prostotą, lokalną muzyką, nieznanymi aktorami.
Wbrew pozorom „Mandarynki” nie są
dziełem zbyt poważnym. Reżyser posługuje się groteskowym humorem, co pozwala
nam tylko lepiej zrozumieć zachowania poszczególnych bohaterów. Doświadczamy w
różnym stopniu tragedii każdego z nich. A przy tym z całości płynie niezwykłe
przesłanie, że przecież można się zmienić, można się wybić ponad przynoszące
innym szkodę przekonania. I przede wszystkim: czasami rozmowa może przynieść o
wiele lepsze efekty niż działania wojenne.
Moja ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz