Scenariusz: Dan Fogelman
Produkcja: USA
Gatunek: Dramat, Komedia
Czas trwania: 106 minut
Obsada:
Al Pacino: Danny Collins
Annette Bening: Mary Sinclair
Jennifer Garner: Samantha Donnelly
Christopher Plummer: Frank Grubman
Historie o muzyce i jej twórcach
często wprowadzają widza w rzeczywistość show-biznesu. Najczęściej poznajemy świat
imprez, używek, kobiet i dobrej zabawy. Gwiazdy bawią się na całego, sprawiając
że dzieli ich ogromny dystans od przeciętnego zjadacza chleba. Mają to, czego
zwykły, średniozamożny człowiek mieć nie może. A jednak, „Idol” Dana Fogelmana
mimo typowego zarysu fabuły czymś różni się od podobnych sobie obrazów.
Danny Collins to starzejący się
piosenkarz, który od lat bazuje na napisanych w odległej przeszłości utworach. Ogromne ilości pieniędzy zarabiane na koncertach pozwalają mu
cieszyć się życiem tak, jak sobie wymarzy – co w jego przypadku oznacza używki i
piękne kobiety. Pewnego dnia jego przyjaciel pokazuje mu list napisany do Danny’ego
przez samego Johna Lennona. Mężczyzna zainspirowany tekstem od dawnego Bitelsa
postanawia całkowicie odmienić swoje życie.
Takich historii jest wiele.
Podstarzały muzyk już dawno przestaje rozwijać się muzycznie, za to czerpie
ogromne zyski ze swoich dawnych sukcesów. Od zera do bohatera i znów na dno.
Tak właśnie wygląda życie Danny’ego Collinsa. Mężczyzna wybiera sobie młode
kobiety, rozdaje pieniądze i nie dostrzega żadnych problemów. Aż list od samego
Johna Lennona zasiewa w nim ziarno wątpliwości co do obecnego stylu życia. Danny
chce wrócić do swoich muzycznych początków, kiedy muzyka była jego sposobem na
istnienie. Swoją przemianę rozpoczyna od spotkania się z synem byłej żony, a ta
relacja będzie wymagać cierpliwości i samozaparcia. Rolę Danny’ego zagrał Al
Pacino, który czasy szczytowej kariery ma już za sobą. Jednak z ekranu uderza doświadczenie i pewność aktora. Od postaci Collinsa aż bije kicz, który niestety
przekłada się w znacznym stopniu na film. Po seansie właśnie takie miałam
wrażenie. Z drugiej strony Pacino świadomie gra, ukazując specyficzny charakter
swojego bohatera. I to się ceni, bo w połączeniu z Annette Bening Pacino
prezentuje się znakomicie.
Fabuła z czasem coraz bardziej
się rozkręca i naprawdę zaciekawia. „Idol” pełny jest zabawnych momentów, kiedy
(u)śmiechu nie da się powstrzymać. Produkcja złożona jest również z nieco
poważniejszych scen, które wzbudzają napięcie. Taki klimat dzieła bardzo przyjemnie
się odbiera, a ścieżka dźwiękowa dodatkowo oddziałuje na widza. Wielkim
zaskoczeniem jest dla mnie rola małej Hope, która wypadła niesamowicie
naturalnie. Dziewczynka w wielu momentach skupia całą uwagę, co jedynie wpływa
korzystnie na obraz.
„Idol” zaskakuje i porusza.
Tragizm bohaterów znakomicie łączy się ze śmiesznymi wątkami, tworząc
niecodzienną, lecz jak najbardziej zrównoważoną mieszankę. Film jest pełny fajerwerków,
ale zawsze w odpowiednim momencie przychodzi czas na refleksję i skupienie się
na tym, co naprawdę ważne. Produkcja ukazuje także z pewnością niełatwe relacje
w rodzinie, która ma przed sobą kolejne trudności. Przyjemny w odbiorze „Idol”
nie zalicza się do zwykłych filmów o karierze muzycznej. To o wiele głębsze
zastanowienie się nad wyborem właściwej ścieżki w życiu.
Moja ocena: 7+/10
Polecę mojemu narzeczonemu, na pewno mu się spodoba.
OdpowiedzUsuńMnie również bardzo się podobał. Byłam zaskoczona, bo to historia utkana z filmowych klisz. A jednak bawi, wzrusza i wciąga. I wcale nie tylko dzięki Pacino. Mała Hope - <3
OdpowiedzUsuń