Scenariusz: Roman Polański
Produkcja: USA
Gatunek: Horror, Psychologiczny
Czas trwania: 136 minut
Obsada:
Mia Farrow: Rosemary Woodhouse
John Cassavetes: Guy Woodhouse
Ruth Gordon: Minnie Castevet
Sidney Blackmer: Roman Castevet
Maurice Evans: Edward "Hutch" Hutchins
„Dziecko Rosemary” to wspaniałe dzieło Romana Polańskiego. Scenariusz, za który został nominowany do Oscara, powstał na podstawie powieści Iry Levina. Książka od teraz należy do mojej listy must read. Produkcja zawiera wszystko, co jest charakterystyczne dla stylu reżysera: przede wszystkim zdrada i mistrzowskie manipulowanie psychiką. Horror porusza niezwykle ważny problem zaufania do samego siebie i innych. Na ile główna bohaterka ufa sobie? Polański pokazuje, że ludzie nas otaczający w każdej chwili mogą nas zdradzić. Przyjaźń to nic innego jak iluzja. Co gorsza, małżeństwo również nie jest pewne - na ile można zaufać drugiej osobie? Nawet jeśli wydaje się nam, że znamy ją bardzo dobrze, wszystko to może być użyte przeciwko nam.
Rosemary i Guy Woodhouse wprowadzają się do nowego mieszkania, o którym słyszą same nieprzyjemne opowieści. Niezrażeni odnawiają swój dom i poznają swoich najbliższych sąsiadów, którymi okazuje się stare, nieco dziwaczne i wścibskie małżeństwo. Wkrótce powstaje między nimi sąsiedzka przyjaźń. Wkrótce Rosemary zachodzi w ciążę i chodzi do lekarza poleconego przez swoją sąsiadkę Minnie. Jednak ciąży towarzyszą ciągłe, ostre bóle. W dodatku lekarz przepisał Rosemary tajemnicze koktajle, które przyrządza dobroduszna Minnie. Przerażająco blada i wymizerowana kobieta otrzymuje od swojego niedawno zmarłego przyjaciela książkę o czarownicach i czarownikach. Tutaj zaczynają się jej podejrzenia do dwójki sąsiadów. Po pewnym czasie bóle ustają i Rosemary czuje ruchy rosnącego dziecka, które dotąd było niepokojąco nieruchome. Jednak kobieta zaczyna jeszcze bardziej się niepokoić, gdy w szoku przyłapuje się na zjedzeniu surowego mięsa.
Przez cały seans obecne jest stopniowo narastające napięcie, które w końcowych scenach sięga zenitu. Tak jak w wielu innych filmach upływ czasu wpływa niekorzystnie na odbiór, tak „Rosemary’s Baby” nic nie zaszkodziło. Każdy szczegół jest tutaj niezwykle starannie dopracowany, osobiście nie dostrzegłam żadnego błędu. Tematyka czarownic i czarowników była ryzykownym posunięciem, mogła odpychająco wpłynąć na publiczność. Płonące stosy kojarzą się z średniowieczem, czyli czasami już bardzo odległymi. Poruszenie takiego wątku w 1968 roku, gdy powoli powstawały ruchy hipisowskie było ciekawym zabiegiem. Jak się okazało, ludzie nadal panicznie boją się choćby najbardziej wymyślonych demonów, a świadczy o tym sukces i niewielka krytyka filmu. Od zawsze ludzie odczuwają lęki egzystencjonalne, które Polański sprawnie podkreśla. Umiejętny sposób ukazania najbardziej skrywanych lęków sprawia, że widz odbiera los Rosemary jako swój własny przypadek.
Mia Farrow wcieliła się w rolę głównej bohaterki. Oddała cały sens swojej postaci, jednocześnie pokazując swoje wyśmienite zdolności aktorskie. Świetnie prezentuje się również John Cassavetes, grając rolę człowieka, który sprzedał duszę diabłu za sukces w telewizji. Ruth Gordon za swoją rolę mocno wymalowanej, wścibskiej Minnie zdobyła Oscara. Wiele scen z dzieła Polańskiego zapada głęboko w pamięć, m.in.: przedstawiony jako sen gwałt na Rosemary, oczy jej nowonarodzonego dziecka, a także samo zakończenie. Muzyka jest także bardzo ważnym elementem filmu, choć wcale się tak nie zapowiadało. Piosenka typu lalala przy napisach końcowych wykonuje swoje zadanie. Odbieram ją jako zamierzony (lecz dyskretny!) śmiech reżysera na reakcję widza, po obejrzeniu produkcji, ale równocześnie smutek z powodu takiego zakończenia losów Rosemary.
Ciągłe napięcie, przerażenie i gęsia skórka to stałe elementy towarzyszące widzowi podczas seansu dzieła Romana Polańskiego. „Rosemary’s Baby” jest wspaniałym horrorem, jednym z niewielu aż tak dobrych filmów tego gatunku. Do ostatnich minut nie wiemy jak potoczą się losy bohaterów, jakie będzie ostateczne rozwiązanie sprawy. Jedno jest pewne - produkcja jest obowiązkową pozycją dla każdego. Choćby po to, aby samemu przeżyć wszystkie te przerażające ujęcia i sceny, powodujące za każdym razem dreszcz emocji.
Moja ocena: 9/10
Według mnie to klasyk horroru obok "Omenu" i "Egzorcysty"oczywiście. Ten film oglądałam dawno temu,będąc sama w domu,efekt przerażenia murowany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Owszem jeden z klasyków kina. Sam oglądałem już najmniej kilka razy i za każdym razem zachwyca tak samo ;)
Usuńnastępny do kolekcji ! :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że oglądałem ten film już wielokrotnie, bo sprzedałaś ładny spoiler ukradkiem. Z nim łatwo byłoby się zakończenia domyślić.
OdpowiedzUsuńA może odbierasz tak ten tekst, ponieważ znasz już zakończenie i uzupełniasz go swoją wiedzą? W takim wypadku wcale się nie dziwię.
Usuń