niedziela, 24 maja 2015

Dzikie historie (Relatos salvajes, 2014)

Reżyseria: Damian Szifrón
Scenariusz: Damian Szifrón
Produkcja: Argentyna, Hiszpania
Gatunek: Czarna komedia
Czas trwania: 122 minuty

Obsada:

Ricardo Darin: Simón "Bombita"
Oscar Martinez: Mauricio
Leonardo Sbaraglia: Diego Iturralde
Erica Rivas: Romina


Argentyńsko-hiszpańska czarna komedia gwarantuje przede wszystkim zaskoczenie. Mało kto spodziewa się takiego rodzaju scen. Już sam tytuł i plakat filmu zwracają na siebie uwagę, a zwiastun jest jedynie jedną setną z tego, co będzie można przeżyć podczas seansu Damiana Szifróna. „Dzikie historie” to moim zdaniem ewenement spośród podobnych gatunkowo produkcji. A dlaczego?


Film zawiera sześć zupełnie różnych historii, które tylko z pozoru nic nie łączy. Każda z nich jednak ma ze sobą coś wspólnego, a mianowicie pouczenie, że raz wyrządzone zło powróci do nas. Seria mniej lub bardziej brutalnych opowieści tworzy niezwykle ciekawą fabułę. Niedoceniany muzyk, kelnerka, specjalista od materiałów wybuchowych, biznesman, milioner, panna młoda… Co się stanie, gdy nagle im wszystkim puszczą nerwy?

Reżyser o skromnej filmografii stworzył dzieło godne podziwu. Głównym czynnikiem, działającym na korzyść produkcji, jest jej dynamizm. 120 minut seansu, sześć historii daje w sumie niecałe 20 minut na każdą opowieść. Jak w tym czasie stworzyć porywającą widza fabułę? Szifrónowi się to zdecydowanie udało. Trzy pierwsze historie moim zdaniem wspaniale wprowadzają w klimat jego dzieła, nie pozostawiając złudzeń, że będzie to naprawdę dobry seans. Aktorzy, choć wcześniej kompletnie mi nie znani, zachwycają z każdym ujęciem. Uważam, że największe słowa uznania należą się Erice Rivas, wcielającej się w postać panny młodej. Jej rola nie pozostawia żadnych niedociągnięć, a sama aktorka sprawia, że Romina wydaje się prezentować niezwykle realistycznie.


„Dzikie historie” składa się z historii, które mimo pozornej odmienności tworzą swoistą całość. Reżyser ukazuje ludzi, z którymi wielu ludzi mogłoby się utożsamić. Niezadowolenie z polityki państwa, chęć zemsty czy też wulgarność okazana pod wpływem emocji. Kogo to nie dotyczy? Jeśli dodamy do tego nieco dynamizmu i zabarwimy postać bohatera oznakami choroby psychicznej powstaje niezwykły obraz. I właśnie mniej więcej tą ścieżką podąża Szifrón. Film wciąga i angażuje, co niestety nie każda produkcja może zaoferować. W tym wychodzi cały kunszt reżysera, który z pozoru nic nieznaczących historii potrafił stworzyć dzieło o ogólnym wydźwięku, głoszące że lepiej czynić dobro. Brak tutaj aspektu religijnego, choć i tę kwestię reżyser uzasadnia niemal codziennymi sytuacjami. Przypadek, przeznaczenie, zbieg okoliczności? Twórca filmu prowadzi nas krętymi ścieżkami, by ostatecznie i tak zaskoczyć przyjętą formą.


Warto zwrócić uwagę na doskonałą jakość obrazu i zdjęć. Daje to wrażenie spokoju i harmonii, z których reżyser dosyć często nas wyprowadza. W dodatku świetnie prezentująca się obsada aktorska sprawia, że każda postać wyróżnia się swoim charakterem. W tej różnorodności nie ma miejsca na powtórki, lecz na ciągłe odkrywanie na nowo. Szifrón zaskakuje pomysłem na film, a także na losy głównych bohaterów. Bo jakby na to nie patrzeć, każdemu z nas mogą kiedyś puścić nerwy. Reżyser wydaje się jedynie ukazywać tego konsekwencje, bo obraz jest jak najbardziej realistyczny. Produkcja poprzez swoje argentyńsko-hiszpańskie pochodzenie wiele zyskuje, gdyż w dosyć wyrazisty sposób wybija się ponad podobne amerykańskie obrazy. A w połączeniu z dokładnym ukazaniem wszelkich detali, świetną pracą kamery, jak i samych aktorów powstaje dzieło, które słusznie otrzymało nominację do ubiegłych Oscarów.

Moja ocena: 8+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz