Scenariusz: Damien Chazelle
Produkcja: USA
Gatunek: Musical, Romans
Czas trwania: 126 minut
Obsada:
Ryan Gosling: Sebastian
Emma Stone: Mia
John Legend: Keith
Musical to
gatunek kina bardzo nietypowy. Wydaje mi się, że najłatwiej można
go albo uwielbiać, albo znienawidzić. W końcu trudno pozostać
obojętnym wobec ciągu piosenek przerywających non stop dialogi
bohaterów, prawda? Jednocześnie to kino, które w oczach wielu
ludzi zdobyło etykietkę wesołego, banalnego i barwnego. Może
trochę jest w tym prawdy, gdyż prawdziwych musicalowych klasyków
nie naliczymy się znowu tak dużo. Tymczasem twórca głośnego
"Whiplash" - Damien Chazelle - podjął się szczególnego
wyzwania. Czy jego wersja musicalowego świata naprawdę zasługuje
na swoją sławę i popularność?
Mia stawia pierwsze kroki w aktorstwie, uczestnicząc w niemal każdym przesłuchaniu w okolicy. Równolegle do niej, Sebastian marzy o założeniu własnego klubu jazzowego. Mia w nieskończoność czeka na telefony zwrotne, które nigdy nie dzwonią, a Sebastian na co dzień spotyka się z ludźmi, którzy zupełnie nie rozumieją jazzu. Losy tej dwójki połączą się w dosyć nietypowy sposób i zdecydowanie nie będzie to miłość od pierwszego wejrzenia. Wzajemna niechęć jednak szybko przemieni się w gorące uczucie, które da im wsparcie i dążenie do spełnienia swoich marzeń. Jednak szumna wyobraźnia nie zawsze potrafi sprostać rzeczywistości, która poddaje nawet najpiękniejsze uczucia okrutnej próbie.
Damien
Chazelle ponownie podejmuje się przedstawienia projektu ambitnego i
oryginalnego. "La La Land" poucza bowiem o konieczności
osiągania celów, walki o marzenia i czynienia nawet tego, co z
początku wydawać się może niemożliwe. Mia i Sebastian to
zwyczajni ludzie, którzy nie idą zgodnie z nurtem poddanym ich
przez znajomych, lecz wybierają własną drogę. I to właśnie na
ścieżce upartego niepoddawania się, spotkają wzajemną miłość.
Od tego momentu wydawać by się mogło, że ta dwójka przecież od
początku jest sobie pisana, tak świetnie się uzupełniają. A mimo
to, nieumiejętność przedstawienia swoich uczuć oraz zawiedzione
nadzieje wkrótce przeleją czarę goryczy. Bo ile można trwać w
przekonaniu, że spełnienie tego jednego, największego marzenia
jest w ogóle możliwe? W szczególności, gdy rodzina nie rozumie
podobnego podejścia i kieruje się zupełnie innymi wartościami.
"La La
Land" urzeka swoją dopracowaną formą. Ujęcia
są świetnie wykadrowane, a scenografia skutecznie zachwyca wzrok.
Nie da się ukryć, że wyraźnie zadbano o techniczny aspekt filmu,
który tym mocniej pozwala cieszyć się seansem. Do tego wpadająca
w ucho i świetnie ułożona muzyka, jako klucz do sukcesu
musicalu, dobrze wpasowuje się w fabułę filmu. No bo jak już
przerywać (lub zastępować) dialogi, to trzeba robić to z gustem i
klasą. Pod względem typowo gatunkowym, obraz spełnia wszelkie
pokładane w sobie oczekiwania. Ładnie wygląda i brzmi, a to
naprawdę ważne w tym przypadku. Tak samo trafiona jest obsada
aktorska, którą zasilają popularne ostatnio nazwiska Emmy Stone i
Ryana Goslinga. Moim zdaniem oboje dają radę. Stone odpowiednio
oddaje postać dziewczęcej i spontanicznej Mii, a Gosling prawidłowo
wczuwa się w nieco zdystansowanego i dumnego Sebastiana. To, co
nadaje tym rolom prawdziwej energii i mocy, jest w gruncie rzeczy ich
połączeniem. Można więc rzec, że w duecie siła, a że w
składzie obecne są takie, a nie inne nazwiska, to należy dodać: w
niesamowitym duecie. Chociaż za Stone dotychczas raczej nie
przepadałam, to jestem w stanie przełknąć jej nie do końca
idealny śpiew i zacząć naprawdę lubić po tej roli.
Obraz nie
jest pozbawiony banalnych chwytów, które niestety odejmują mu
nieco autentyczności fabuły. A mimo to akcja filmu bardzo
pozytywnie mnie zaskoczyła, bo widać pomysł i przygotowanie jego
twórców. Szczególnie wbija w fotel zakończenie - to jeden z
najlepszych momentów tej produkcji. Wszystkie części składają
się na naprawdę solidnie zrealizowany musical, do którego mimo
wszystko w niewielu miejscach jestem skłonna się przyczepić.
Jestem już kilka dni po seansie i zauważyłam, że praktycznie
wszystkie emocje i refleksje już dawno ze mnie uleciały. Ku mojemu
zaskoczeniu "La La Land" nie utkwił w mojej pamięci na
dłużej, w związku z czym do jego oceny podchodzę teraz z
dystansem. Jednak w trakcie seansu bawiłam się po prostu wybornie,
jak rzadko kiedy. Jestem niemal pewna, że po jakimś czasie znów
powrócę do tej rozrywki, ale także wzruszającej historii. Bo
najnowszy film reżysera to taki komediodramat o silnym musicalowym
tle, w którym nie piosenki i scenografia grają pierwsze skrzypce,
ale właśnie fabuła.
Moja ocena: 9/10
Zakochałam się w tym filmie! Od czasu obejrzenia nie rozstaje się ze ścieżką dźwiękową. Mnie akurat bardziej zachwyciła nie sama historia, a warstwa wizualna.
OdpowiedzUsuńCieszę się! :) Oprawa wizualna jest przepiękna i świetnie zrobiona, ale bez dobrej fabuły, "La La Land" podobałby mi się o wiele, wiele mniej. Dlatego uważam, że historia jest ważniejsza i to ją wysuwam na pierwszy plan.
UsuńJestem zachwycona filmem! :D Dawno nie czułam takich emocji :)
OdpowiedzUsuńTeż własnie skończyłam notkę na bloga na jego temat, jednak dopiero jutro ją dodam. Coś wspaniałego dla kina się przytrafiło! ;)
Ja myślę, że to jednak zamierzone działanie, szczególnie patrząc na obsadę - ten film miał już wielu fanów przed premierą... :D
Usuń