środa, 11 stycznia 2017

Carol (2015)

Reżyseria: Todd Haynes
Scenariusz: Phyllis Nagy
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Melodramat
Czas trwania: 118 minut

Obsada:
Cate Blanchett: Carol Aird
Rooney Mara: Therese Belivet
Kyle Chandler: Harge Aird


Miłość to uczucie, które pochłania człowieka całkowicie. I tylko ten, kto go nie zna, nie będzie w stanie zrozumieć prawdziwego sensu miłości. Życie pisze swoje własne scenariusze, którym z góry jesteśmy podporządkowani. Ale jednak czy człowiek musi stać z boku i patrzeć na ważne w jego życiu zdarzenia? To właśnie ludzie podejmują decyzje, które bezpośrednio ich dotyczą. Uszczęśliwiają albo martwią, radują lub pogrążają w rozpaczy. Nie uwierzę do końca, gdy ktoś powie mi, że najnowszy film Todda Haynesa jest tylko o kobiecej miłości. Sądzę, że reprezentuje sobą jednak coś więcej: uniwersalne poczucie miłości do drugiej osoby. I chociaż wiele było już prób uchwycenia tego zjawiska, jestem przekonana, że ta właśnie próba jest temu najbliższa.


Akcja filmu rozgrywa się w latach 50. XX wieku w Nowym Jorku. W czasie, kiedy miłość homoseksualna jest czymś wysoko niepożądanym, rażącym powszechnie przyjęte zasady moralności. I właśnie na tej przestrzeni spotyka się dwójka kobiet - różniące się od siebie na oko znacząco. Therese jest młoda, pracuje w sklepie z zabawkami i jeszcze nie wie, czego tak naprawdę chce od życia. Carol jest już doświadczoną kobietą, z mężem i dzieckiem w domu i ze stałym poczuciem niedopasowania do rzeczywistości. I tak chyba wszystkie elementy składają się, aby te dwie kobiety spotkały się przypadkiem. Jasne jest, że błysk w oku jednej, zaczyna pociągać drugą. Jednak jaka decyzja będzie właściwa, gdy okaże się, że społeczeństwo nie akceptuje takiego związku, a rodzina chce zachować Carol przy swoim boku?


"Carol" to film, którego seansu po prostu nie mogłam się doczekać. Coś było takiego w zwiastunie, plakacie i zapowiedziach, że pozwalało nieść nadzieję na dobry kawałek historii. I chociaż dopiero teraz udało mi się nadrobić ten obraz, czuję, że był to właściwy moment, który tym bardziej pozwoli mi docenić atuty tego filmu. Jego najmocniejszą stroną jest z pewnością pierwszorzędne aktorstwo. Niesamowita Cate Blanchett uwodzi od pierwszych minut seansu, właściwie wpasowując się w klimat przedstawionych lat. Jej perfekcyjny wygląd i eleganckie kreacje podkreślają ramy czasu i znakomicie ujmują wdzięk jej bohaterki. Blanchett w duecie z równie świetną Rooney Marą stanowi o niezwykle intymnej i pełnej emocji relacji. To te dwie kobiety stworzyły ten film, oddając w zdumiewająco naturalny sposób gesty, mimikę i zachowania swoich postaci. Ich gra aktorska uzupełniona jest starannie przygotowanymi kostiumami i scenografią, które z łatwością przenoszą widza w lata 50. XX wieku, nie pozostawiając żadnych niedociągnięć. Z przyjemnością ogląda się dokładnie wyselekcjonowane kadry i dopracowane ujęcia. Bardzo dobrym wsparciem dla produkcji jest jej muzyka, która wzmacnia wizualne i artystyczne doznania, płynące prosto z ekranu.


Z początku seansu zdawało mi się, że historia ukazana przez reżysera należeć będzie do tych sztampowych i oklepanych. Nic bardziej mylnego! Przyznaję, że znacznie pomyliłam się w zbyt pochopnej ocenie obrazu Todda Haynesa. Fabuła ma w sobie zarówno coś ze zwyczajności, jak i niezwykłości, a oba te przeciwieństwa sprawnie łączą się ze sobą na ekranie, ukazując jako efekt dzieło po prostu niezapomniane. Do pierwszej połowy filmu mam trochę pretensji, gdyż dopiero jego druga część w pełni mnie zachwyciła. Tak jakby "Carol" na początku tylko czarowała wizualnie, po to by w końcowej fazie uderzyć z całych sił swoim emocjonalnym ładunkiem. Zrozumienie fabuły i postępowania bohaterek jest kwestią każdego widza z osobna. Jestem jednak pewna, że ocena nie powinna wpływać jednoznacznie na odbiór filmu, który porusza homoseksualną tematykę w sposób zwinny, ale nie cichy i ukryty. Reżyser pozwala historii biec własnym tempem, a jego wyznacznikiem są właśnie dwie główne postaci. Kobiety, które czule mówią o miłości i tak samo ją oddają. Kluczowe są poruszane problemy, wahania, rozterki i przede wszystkim wzloty szczęścia, które w swojej formie tylko w niewielkim stopniu pozostają patetyczne.

"Carol" swoją historię wzbogaca o silne emocjonalne zaangażowanie widza. To istotny element tej układanki zwanej miłością, która przecież nigdy nie jest prosta. Reżyser postawił sobie trudne zadanie, bo kontrowersyjne tematy przecież nigdy nie są łatwe. Ale efekt jego pracy urzekł mnie i pozwala myśleć, że o podobnych sprawach nie zawsze trzeba opowiadać w ściśle określony sposób. Czasem to historia żyje własnym życiem, a obraz tylko delikatnie trzyma ją w ryzach. Już dawno nikt tak pięknie nie opowiadał o miłości.

Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz