Scenariusz: Phyllis Nagy
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Melodramat
Czas trwania: 118 minut
Obsada:
Cate Blanchett: Carol Aird
Rooney Mara: Therese Belivet
Kyle Chandler: Harge Aird
Miłość to
uczucie, które pochłania człowieka całkowicie. I tylko ten, kto
go nie zna, nie będzie w stanie zrozumieć prawdziwego sensu
miłości. Życie pisze swoje własne scenariusze, którym z góry
jesteśmy podporządkowani. Ale jednak czy człowiek musi stać z
boku i patrzeć na ważne w jego życiu zdarzenia? To właśnie
ludzie podejmują decyzje, które bezpośrednio ich dotyczą.
Uszczęśliwiają albo martwią, radują lub pogrążają w rozpaczy.
Nie uwierzę do końca, gdy ktoś powie mi, że najnowszy film Todda
Haynesa jest tylko o kobiecej miłości. Sądzę, że reprezentuje
sobą jednak coś więcej: uniwersalne poczucie miłości do drugiej
osoby. I chociaż wiele było już prób uchwycenia tego zjawiska,
jestem przekonana, że ta właśnie próba jest temu najbliższa.
Akcja filmu
rozgrywa się w latach 50. XX wieku w Nowym Jorku. W czasie, kiedy
miłość homoseksualna jest czymś wysoko niepożądanym, rażącym
powszechnie przyjęte zasady moralności. I właśnie na tej
przestrzeni spotyka się dwójka kobiet - różniące się od siebie
na oko znacząco. Therese jest młoda, pracuje w sklepie z zabawkami
i jeszcze nie wie, czego tak naprawdę chce od życia. Carol jest już
doświadczoną kobietą, z mężem i dzieckiem w domu i ze stałym
poczuciem niedopasowania do rzeczywistości. I tak chyba wszystkie
elementy składają się, aby te dwie kobiety spotkały się
przypadkiem. Jasne jest, że błysk w oku jednej, zaczyna pociągać
drugą. Jednak jaka decyzja będzie właściwa, gdy okaże się, że
społeczeństwo nie akceptuje takiego związku, a rodzina chce
zachować Carol przy swoim boku?
"Carol"
to film, którego seansu po prostu nie mogłam się doczekać. Coś
było takiego w zwiastunie, plakacie i zapowiedziach, że pozwalało
nieść nadzieję na dobry kawałek historii. I chociaż dopiero
teraz udało mi się nadrobić ten obraz, czuję, że był to
właściwy moment, który tym bardziej pozwoli mi docenić atuty tego
filmu. Jego najmocniejszą stroną jest z pewnością pierwszorzędne
aktorstwo. Niesamowita Cate Blanchett uwodzi od pierwszych minut
seansu, właściwie wpasowując się w klimat przedstawionych lat.
Jej perfekcyjny wygląd i eleganckie kreacje podkreślają ramy czasu
i znakomicie ujmują wdzięk jej bohaterki. Blanchett w duecie z
równie świetną Rooney Marą stanowi o niezwykle intymnej i pełnej
emocji relacji. To te dwie kobiety stworzyły ten film, oddając w
zdumiewająco naturalny sposób gesty, mimikę i zachowania swoich
postaci. Ich gra aktorska uzupełniona jest starannie przygotowanymi
kostiumami i scenografią, które z łatwością przenoszą widza w
lata 50. XX wieku, nie pozostawiając żadnych niedociągnięć. Z
przyjemnością ogląda się dokładnie wyselekcjonowane kadry i
dopracowane ujęcia. Bardzo dobrym wsparciem dla produkcji jest jej
muzyka, która wzmacnia wizualne i artystyczne doznania, płynące
prosto z ekranu.
Z początku
seansu zdawało mi się, że historia ukazana przez reżysera należeć
będzie do tych sztampowych i oklepanych. Nic bardziej mylnego!
Przyznaję, że znacznie pomyliłam się w zbyt pochopnej ocenie
obrazu Todda Haynesa. Fabuła ma w sobie zarówno coś ze
zwyczajności, jak i niezwykłości, a oba te przeciwieństwa
sprawnie łączą się ze sobą na ekranie, ukazując jako efekt
dzieło po prostu niezapomniane. Do pierwszej połowy filmu mam
trochę pretensji, gdyż dopiero jego druga część w pełni mnie
zachwyciła. Tak jakby "Carol" na początku tylko czarowała
wizualnie, po to by w końcowej fazie uderzyć z całych sił swoim
emocjonalnym ładunkiem. Zrozumienie fabuły i postępowania
bohaterek jest kwestią każdego widza z osobna. Jestem jednak pewna,
że ocena nie powinna wpływać jednoznacznie na odbiór filmu, który
porusza homoseksualną tematykę w sposób zwinny, ale nie cichy i
ukryty. Reżyser pozwala historii biec własnym tempem, a jego
wyznacznikiem są właśnie dwie główne postaci. Kobiety, które
czule mówią o miłości i tak samo ją oddają. Kluczowe są
poruszane problemy, wahania, rozterki i przede wszystkim wzloty
szczęścia, które w swojej formie tylko w niewielkim stopniu
pozostają patetyczne.
"Carol"
swoją historię wzbogaca o silne emocjonalne zaangażowanie widza.
To istotny element tej układanki zwanej miłością, która przecież
nigdy nie jest prosta. Reżyser postawił sobie trudne zadanie, bo
kontrowersyjne tematy przecież nigdy nie są łatwe. Ale efekt jego
pracy urzekł mnie i pozwala myśleć, że o podobnych sprawach nie
zawsze trzeba opowiadać w ściśle określony sposób. Czasem to
historia żyje własnym życiem, a obraz tylko delikatnie trzyma ją
w ryzach. Już dawno nikt tak pięknie nie opowiadał o miłości.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz