Scenariusz: Jacob Koskoff, Todd Louiso, Michael Lesslie
Produkcja: Francja, USA, Wielka Brytania
Gatunek: Dramat
Czas trwania: 113 minut
Obsada:
Michael Fassbender: Makbet
Marion Cotillard: Lady Makbet
Paddy Considine: Banko
Sean Harris: Makduff
Dla znacznej większości lektury
szkolne to istna tortura, zmuszająca do zapoznania się z książkami, do których
w innych warunkach praktycznie nikt by nie sięgnął. Jednak czy na pewno to
takie złe? Poznając literaturę poprzednich wieków, sami mamy okazję znacznie się
wzbogacić i poznać tradycję. Jak dla mnie przymus szkolny jest tutaj jak
najbardziej uzasadniony, szczególnie wtedy, gdy mamy do czynienia z twórczością
Williama Szekspira, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Właśnie na
podstawie jego dramatu powstał najnowszy film Justina Kurzela, który od jakiegoś
czasu oglądać można w kinach.
Makbet – dowódca szkockich
oddziałów – odnosi znaczne sukcesy militarne, czym zyskuje sobie wdzięczność i
szacunek króla. Dzielny mężczyzna w drodze powrotnej z wyprawy spotyka trzy wiedźmy, które przepowiadają mu dalsze odznaczenia. Ich przepowiednie podsycają
w lordzie żądzę władzy, którą zaczyna zdobywać w brutalny sposób, a wszystko za
namową swojej żony – Lady Makbet. Nieobliczalne zachowanie Makbeta sprawi, że bohater
spełnione obietnice będzie musiał odkupić niezwykle drogo.
Ekranizacji przygód Makbeta
powstało już wiele, choć nie zawsze typowo sceniczny scenariusz można w sposób
udany przedstawić na wielkim ekranie. Twórcy filmu założyli sobie więc dosyć
ambitny cel. Jak zawsze pojawia się pytanie, jak taka produkcja miałaby
wyglądać, aby z zachowaniem założeń autora nie wyszło to zbyt teatralnie? I
tutaj wykonawcy obrazu nie popisali się rozbudowaną odpowiedzią. „Makbet” w
reżyserii Justina Kurzela to film bardzo dobrze zrealizowany na poziomie technicznym.
Malownicze widoki, pełne dynamizmu ruchy postaci i gra światłem stanowią główne
źródło ekspresjonizmu tego filmu. Całość spowita w półmroku i ciemnych szatach
bohaterów jak najbardziej wpisuje się w kompozycję szekspirowskiego dzieła.
Jednak nie zachowano tutaj żadnego umiaru, bo seans przez całą swoją długość jest bardzo niezróżnicowany.
Z ekranu aż bucha patetycznością
i sztywnie wyznaczonymi schematami. Brak tutaj jakiegokolwiek oryginalnego
pomysłu na fabułę, gdyż wszystko przebiega w sposób niczym niezaskakujący i…
nudny. Michael Fassbender w swojej roli prezentuje się umiarkowanie, choć jego
postać (tak naprawdę z braku konkurencji) zwraca najwięcej uwagi. Lady Makbet
zagrana przez Marion Cotillard tworzy niemal przeźroczyste tło dla
rozgrywającej się akcji, a jedynie jej nietypowy makijaż potrafi skutecznie
wzbudzić zainteresowanie. Przyjemne dla oka kostiumy i sceneria niestety nie są
w stanie zakamuflować zbyt długich monologów, które jedynie przytłaczają widza.
Już nawet w zakończeniu
(fragment, który powinien najmocniej trzymać w napięciu!) ciężko było mi się
połapać kto jest kim, co tylko potwierdza, że Makbetowi zabrakło elementu
wyróżniającego go na tle pozostałych bohaterów. Pod względem symboliki
faktycznie nie ma co narzekać, gdyż film jest jej pełen. Widz, którego podobna
patetyczność nie razi w oczy, a oczekuje wiernego i sztampowego przedstawienia
dzieła Szekspira, powinien odebrać seans w sposób satysfakcjonujący. Dla mnie
jednak to zdecydowanie za mało, żeby „Makbet” mógł wybić się ponad podobne
sobie produkcje, dlatego też czuję się seansem zawiedziona.
Moja ocena: 5/10
Hm, a ja miałam zupełnie inne odczucia... Wiedziałam, że to nie będzie typowy film akcji czy historyczny, ale tak naprawdę sztuka osadzona w filmie, więc byłam na to przygotowana. Wydaje mi się, że ta teatralność to coś świeżego w kinie, nie spotkałam się jeszcze z taką produkcją. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie muzyka i sceny, wszystko tworzyło świetny klimat.
OdpowiedzUsuńJestem zdania, że Lady Makbet jest tutaj jednak główną rozgrywającą, a nie tak jak piszesz, że jest przezroczystym tłem. To ona tutaj rozdaje karty i tak naprawdę jest mocną osobowością przy targanym uczuciami Makbecie :)