Scenariusz: Frank Walsh, Philippa Boyens, Guillermo del Toro, Peter Jackson
Produkcja: Nowa Zelandia, USA
Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Czas trwania: 144 minuty
Obsada:
Martin Freeman: Bilbo Baggins
Ian McKellen: Gandalf Szary
Richard Armitage: Thorin Dębowa Tarcza
Luke Evans: Bard
Orlando Bloom: Legolas
Kilka dni temu do kin weszła
ostatnia część trylogii ”Hobbita”. Oczekiwania, jakie towarzyszyły długo wyczekiwanemu zwieńczeniu przygód Bilbo Bagginsa, były dosyć spore. Peter Jackson uważany jest za
wybitnego reżysera, który niemal na każdym kroku pokazuje swój ogromny talent.
Zabieg stworzenia trzech filmów (każdy w przedziale 140-170 minut) z dosyć
cieniutkiej książki autorstwa J.R.R. Tolkiena od początku wzbudzał kontrowersje.
Jednak dopiero po oglądnięciu ostatniej części można tak naprawdę zacząć
wysnuwać jakieś wnioski. Po zakończonej w emocjonującym momencie drugiej części
nadszedł czas na wielką bitwę pięciu (czterech?) armii.
Potężny Smaug zostaje pokonany, a pozostała ludność wioski ocalała. Teraz pod przywództwem bohaterskiego Barda mieszkańcy udają się w kierunku Samotnej Góry, aby otrzymać odszkodowanie za wyrządzone krzywdy. Ogromnego skarbu pilnuje zaślepiony jego potęgą Thorin, a towarzyszą mu wierni przyjaciele-krasnoludy. Żądza Thorina do odnalezienia Arcyklejnotu i zatrzymania bogactwa powoduje, że krasnolud występuje wbrew swojej naturze i odmawia Bardowi. Tymczasem pod Erborem gromadzi się armia elfów, pragnących zdobyć część złota. Naprzeciw nich staje kuzyn Thorina wraz ze swoim wojskiem, natomiast z kolejnej strony nadciąga groźna armia orków.
Fabuła „Hobbita: Bitwy Pięciu Armii” od początku zmierza do tytułowej potyczki. Będąca wprowadzeniem do „Władcy Pierścienia” trylogia „Hobbita” gwarantuje gigantyczne widowisko. Limit efektów specjalnych z pewnością został przekroczony, gdyż niestety wiele scen wydaje się być zbyt sztucznych i przesadzonych. W poprzednich częściach również się to zdarzało, ale mam wrażenie, że nie aż na taką skalę. Niemal każda scena w najnowszym dziele Petera Jacksona jest dopracowana i „podkręcona”. Z jednej strony mamy do czynienia z seansem o tematyce fantasy, ale… wszystko ma swoje granice. I według mnie ostatnia część „Hobbita”, mimo że technicznie robi ogromne wrażenie, niestety została przejaskrawiona pod względem zastosowania wszelkich efektów i sztuczek.
Produkcja budzi mimo wszystko nieco mieszane uczucia. Przygody bohaterów wciągają i nie pozwalają się nudzić, jednak w porównaniu do wcześniejszych części to nie jest już to samo. Jako zaletę obrazu uważam zdecydowanie pojawienie się postaci z poprzednich części, takich jak Elrond czy Galadriela. Ta ostatnia zagrana przez Cate Blanchett prezentuje się jak zwykle wspaniale. Scena z jej udziałem wzbudziła u mnie osobiście ciary i pewien rodzaj przerażenia na twarzy. Co do aktorstwa fenomenalny Martin Freeman po raz kolejny udowodnił, że Bilbo Baggins to jego życiowa rola. Miło zobaczyć znów starego, dobrego Gandalfa, choć jego postać tym razem nie zwraca na siebie zbyt dużej uwagi.
Przykład Petera Jacksona pokazuje
jak można dorobić się kariery, robiąc to co się kocha i poświęcając się temu. W
dziełach Nowozelandczyka widać pasję w tym, co tworzy. Mimo że nie każdy może
liczyć na podobny sukces, to Jackson swoją szansę w pełni wykorzystuje.
Osobiście daję mu dużego plusa za pozostanie w swojej ojczyźnie i za to, że nie
dał się pochłonąć filmowemu przemysłowi USA. Scenariusz, będący w pewnym
stopniu również jego dziełem, jest udany. Kwestie bohaterów pozostają na dosyć
wysokim poziomie, co wpływa na wartość filmu. Kiczowato wzruszający wątek
miłości elfki i krasnoluda (Tauriel&Kili) nie wnosi nic do fabuły i wydaje
mi się typowym posunięciem na siłę. Uważam, że niektóre sceny w łatwością można
by wyciąć, a produkcja nie straciłaby na doniosłości.
Podsumowując, „Hobbit: Bitwa
Pięciu Armii” jest dobrze zrealizowanym filmem. Mnóstwo scen robi ogromne
wrażenie. Chociaż tytułowa bitwa w rzeczywistości nie ma większego sensu, to
wizualnie prezentuje się świetnie. Motyw zaślepienia bogactwem i prowadzenia
krwawych starć w imię złotych monet znajduje swoje odzwierciedlenie również we
współczesnym świecie. Myślę, że warto zapoznać się z ostatnią częścią przygód
pana Bagginsa, bo nie jest to z pewnością stracony czas. Najnowszy „Hobbit” to
solidny przykład dobrego kina, jednak nic ponad to. Mówiąc w skrócie: dobry,
ale bez rewelacji.
Moja ocena: 7/10
jakakolwiek by nie była ta część, i tak muszę koniecznie zobaczyć ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie to pewnego rodzaju tradycja. Krótka i już się skończyła, ale jednak :D
Usuń