Scenariusz: Alice Birch
Produkcja: Wielka Brytania
Gatunek: Dramat
Czas trwania: 89 minut
Obsada:
Florence Pugh: Katherine
Cosmo Jarvis: Sebastian
Naomi Ackie: Anna
Już
dawno nie widziałam tak przejmującego, pełnego i ponurego dramatu,
jakim z pewnością jest najnowsze dzieło brytyjskiego reżysera,
Williama Oldroyda. Tytuł przyciągał moją uwagę nie tyle
oczywistym skojarzeniem z dziełem Szekspira, co oryginalnym plakatem,
który uchyla znaczny rąbek z tego, jaki klimat zagości na ekranie. Chociaż niedawnym "Makbetem"
w
reżyserii Justina Kurzela zawiodłam się bardzo, to jednak w
dalszym ciągu czekałam na podjęcie tego wątku i ukazanie na
ekranie tak charakterystycznej bezwzględnej żądzy. "Lady M." to seans, który z pewnością zaskoczy niejedną osobę.
Katherine jest młodą dziewczyną i świeżo upieczoną żoną bogatego lorda. Jednak jej małżeństwo bynajmniej nie zrodziło się z miłości, a z obowiązku, do którego został również przymuszony jej współmałżonek. Kobieta nie znosi swojej rutyny, będąc jedynie ozdobą w pustym i zimnym domu. Wszystko się zmienia pewnego dnia, kiedy jej mąż i teść wyjeżdżają, a ona poznaje młodego Sebastiana, nowego pracownika. Chłopak posiada mnóstwo energii i bijącej seksualności, którą mocno pociąga zamkniętą w klatce Katherine. Od teraz jedyną wartością dla niej stanie się odzyskanie utraconej wolności.
"Lady
M." to
produkcja,
która od pierwszych minut do samego końca utrzymuje widza w
klaustrofobicznych i purytańskich wnętrzach. Nuda i niezmienność epatująca z ekranu sprawiają, że niezwykle łatwo jest utożsamić
się z sytuacją głównej bohaterki. To jednak tylko elementy,
budujące coś znacznie większego. Tak naprawdę od początku widz
wciągany jest w intrygę, której finał okazuje się wart czekania.
Napięcie pojawia się w trakcie seansu stopniowo - pozwala najpierw
poznać sylwetki bohaterów, by z czasem zostać obserwatorem
kolejnych, przerażających wydarzeń. Poszczególne sceny są
świetnie wyważone, ale i tak najlepszą pracę wykonuje scenografia
i światło. Ukazanie fabuły w surowym spojrzeniu, zmusza do tym
mocniejszego przeżywania emocji, w miejsce nadmiernego skupiania się
na tle.
Niemal
przez cały film główna bohaterka pozostaje niedostępna i odcięta
od otoczenia. To ona stopniowo przejmuje kontrolę nad tym, co dzieje
się w jej domu. Z miejsca ofiary przenosi się do pozycji lady,
którą wcześniej była tylko z tytułu. W swojej roli bardzo dobrze
odnalazła się Florence Pugh, która nadała swojej postaci właśnie
takiego surowego i zaciętego wyrazu. Warto zwrócić również uwagę
na szybkie cięcia, które pojawiają się w filmie, mające na celu
nadanie odpowiedniego dynamizmu akcji. Trzeba przyznać twórcom, że
w pewnym momencie od ekranu tak naprawdę nie da się oderwać
wzroku.
Dzieło
Williama Oldroyda poprzez osadzenie w XIX-wiecznej Anglii zyskuje
więcej tajemniczości, a ograniczona liczba postaci pozwala z
łatwością skupić się na tym, co tak naprawdę na ekranie jest
ważne. Historia opowiedziana została solidnie, chociaż czasem
fabuła nieco kuleje. Zamknięte pomieszczenie i ciężkość
sytuacji niekiedy męczy, a brak zdecydowanych zmian na ekranie może
wydawać się małą pułapką tego obrazu. Jestem pewna, że każdy
odbierze tę opowieść na swój sposób, a to co mnie trochę
męczyło, dla kogoś innego może okazać się nic nieznaczącym
szczegółem. Jedno jest pewne - "Lady
M." to
jedna z ciekawszych propozycji ostatniego czasu, a poprzez swoje
wykonanie również niepowtarzalna i warta zobaczenia tego lata.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz