wtorek, 18 lipca 2017

Zło jedyną drogą - Lady M. (Lady Macbeth, 2016)

Reżyseria: William Oldroyd
Scenariusz: Alice Birch
Produkcja: Wielka Brytania
Gatunek: Dramat
Czas trwania: 89 minut

Obsada:
Florence Pugh: Katherine
Cosmo Jarvis: Sebastian
Naomi Ackie: Anna



Już dawno nie widziałam tak przejmującego, pełnego i ponurego dramatu, jakim z pewnością jest najnowsze dzieło brytyjskiego reżysera, Williama Oldroyda. Tytuł przyciągał moją uwagę nie tyle oczywistym skojarzeniem z dziełem Szekspira, co oryginalnym plakatem, który uchyla znaczny rąbek z tego, jaki klimat zagości na ekranie. Chociaż niedawnym "Makbetem" w reżyserii Justina Kurzela zawiodłam się bardzo, to jednak w dalszym ciągu czekałam na podjęcie tego wątku i ukazanie na ekranie tak charakterystycznej bezwzględnej żądzy. "Lady M." to seans, który z pewnością zaskoczy niejedną osobę.


Katherine jest młodą dziewczyną i świeżo upieczoną żoną bogatego lorda. Jednak jej małżeństwo bynajmniej nie zrodziło się z miłości, a z obowiązku, do którego został również przymuszony jej współmałżonek. Kobieta nie znosi swojej rutyny, będąc jedynie ozdobą w pustym i zimnym domu. Wszystko się zmienia pewnego dnia, kiedy jej mąż i teść wyjeżdżają, a ona poznaje młodego Sebastiana, nowego pracownika. Chłopak posiada mnóstwo energii i bijącej seksualności, którą mocno pociąga zamkniętą w klatce Katherine. Od teraz jedyną wartością dla niej stanie się odzyskanie utraconej wolności.


"Lady M." to produkcja, która od pierwszych minut do samego końca utrzymuje widza w klaustrofobicznych i purytańskich wnętrzach. Nuda i niezmienność epatująca z ekranu sprawiają, że niezwykle łatwo jest utożsamić się z sytuacją głównej bohaterki. To jednak tylko elementy, budujące coś znacznie większego. Tak naprawdę od początku widz wciągany jest w intrygę, której finał okazuje się wart czekania. Napięcie pojawia się w trakcie seansu stopniowo - pozwala najpierw poznać sylwetki bohaterów, by z czasem zostać obserwatorem kolejnych, przerażających wydarzeń. Poszczególne sceny są świetnie wyważone, ale i tak najlepszą pracę wykonuje scenografia i światło. Ukazanie fabuły w surowym spojrzeniu, zmusza do tym mocniejszego przeżywania emocji, w miejsce nadmiernego skupiania się na tle.


Niemal przez cały film główna bohaterka pozostaje niedostępna i odcięta od otoczenia. To ona stopniowo przejmuje kontrolę nad tym, co dzieje się w jej domu. Z miejsca ofiary przenosi się do pozycji lady, którą wcześniej była tylko z tytułu. W swojej roli bardzo dobrze odnalazła się Florence Pugh, która nadała swojej postaci właśnie takiego surowego i zaciętego wyrazu. Warto zwrócić również uwagę na szybkie cięcia, które pojawiają się w filmie, mające na celu nadanie odpowiedniego dynamizmu akcji. Trzeba przyznać twórcom, że w pewnym momencie od ekranu tak naprawdę nie da się oderwać wzroku.

Dzieło Williama Oldroyda poprzez osadzenie w XIX-wiecznej Anglii zyskuje więcej tajemniczości, a ograniczona liczba postaci pozwala z łatwością skupić się na tym, co tak naprawdę na ekranie jest ważne. Historia opowiedziana została solidnie, chociaż czasem fabuła nieco kuleje. Zamknięte pomieszczenie i ciężkość sytuacji niekiedy męczy, a brak zdecydowanych zmian na ekranie może wydawać się małą pułapką tego obrazu. Jestem pewna, że każdy odbierze tę opowieść na swój sposób, a to co mnie trochę męczyło, dla kogoś innego może okazać się nic nieznaczącym szczegółem. Jedno jest pewne - "Lady M." to jedna z ciekawszych propozycji ostatniego czasu, a poprzez swoje wykonanie również niepowtarzalna i warta zobaczenia tego lata.


Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz