Reżyseria: Sarah Gavron
Scenariusz: Abi Morgan
Produkcja: Wielka Brytania
Gatunek: Dramat
Czas trwania: 106 minut
Obsada:
Carey Mulligan: Maud Watts
Helena Bonham Carter: Edith Ellyn
Meryl Streep: Emmeline Pankhurst
Brendan Gleeson: Inspektor Arthur Steed
Strajki, protesty, bunty. Jak
odróżnić sytuację, gdy są faktycznie uzasadnione od tej, kiedy są one
konsekwencją jedynie niezadowolenia i kaprysu ludzi? Na przestrzeni lat walczono w
ten sposób o tysiące spraw, które z założenia powinny poprawić byt ludzki.
Niektóre kończyły się sukcesem, inne porażką. Bardzo często brutalnie
rozpędzane z powodu wystąpienia przeciwko władzy. Historia zna całe mnóstwo takich
przykładów. Nad jednym z nich skupiła się Sarah Gavron – reżyserka filmu „Sufrażystka”.
1912 rok, Anglia. Maud Watts
ciężko pracuje w pralni, w której spędziła większość swojego życia. Spracowane
ręce i poparzenia na ciele od pary to tylko ułamek tego, jak wiele ją ta praca
kosztuje. Kobieta zarabia na dom, który dzieli z mężem i ukochanym synkiem.
Maud na co dzień spotyka się z poniżeniem i wykorzystywaniem kobiet w pracy,
jednocześnie cicho marząc o poprawie swojego losu. Okazja pojawia się, gdy
znajoma wtajemnicza ją w spotkania sufrażystek, walczących o szereg
praw dla płci żeńskiej. Wypędzona przez swojego męża Maud chce za wszelką cenę
odzyskać kontakt z synem, a także nie dopuścić do tego, by małe dziewczynki w
przyszłości dzieliły los podobny do jej własnego.
W trakcie seansu boleśnie
uświadomiłam sobie jak mało wiem o sufrażystkach. Wiadome są ich cele, jednak
same działania pozostają w niepamięci. No i najważniejszy kontekst epoki, bez
którego nie da się tego tematu obejść. Z tego względu produkcja Sarah Gavron
wydaje się spełniać swoje zadanie, gdyż wyjątkowo sprawnie łączy bieg fabuły z
historycznymi nazwiskami i mocno podobnymi zdarzeniami. Film oddaje hołd
kobietom, które domagały się praw dla swojej płci i nie bały się sprzeciwić
zastałej rzeczywistości. Bo sytuacje ukazane na ekranie mogą czasem wprowadzić
w prawdziwe osłupienie. Tym bardziej warto się w fabułę zagłębić.
Chyba najbardziej w całym filmie
spodobało mi się przedstawienie głównych bohaterek. Choć dominuje historia Maud
Watts, to wszystkich kobiet dotyczy to w równym stopniu. Sufrażystki zostały tu
ukazane jako zwyczajne kobiety, które pragną jedynie zmienić swoje życie na
lepsze, czego państwo im niestety nie umożliwia. Niższe zarobki, więcej godzin
pracy – a mimo to wcale nie odebrałam tego tak, że kobiety są tutaj ofiarami.
Owszem, były poszkodowane, lecz reżyserka wyraźnie zaznacza w swoim dziele, że
wszelkie protesty i akcje zostały wywołane z ich świadomego wyboru. Wiedziały,
że będą szykanowane w prasie i nękane przez sąsiadów. Że przewrócą swoje życie
do góry nogami. A mimo tego zdecydowały się walczyć o swoje. Taka postawa
cechuje się odwagą, ale wcale nie wymaga współczucia od widza. Sufrażystki
wykreowane przez Sarah Gavron to przede wszystkim kobiety zdecydowane na zmiany
i niegodzące się na swój los.
Niezwykłym wprowadzeniem w klimat
dzieła jest rewelacyjna muzyka autorstwa Alexandre’a Desplata, który przecież
może pochwalić się tak wielkim doświadczeniem i talentem. Równie ważnym
aspektem jest aktorstwo, które wypada w filmie bardzo dobrze. Carey Mulligan
wydaje się idealnie pasować do swojej roli, wbijając się w kanon delikatnej i
równocześnie zadziornej, silnej kobiety. Podobnie zresztą Helena Bonham Carter,
którą jakoś tak miło tym razem oglądać bez dziwacznych kostiumów lub fryzur.
Całość prezentuje się zaskakująco dobrze, gdyż znajdą się tutaj spokojnie, jak
i też bardziej brutalne sceny. Film tworzy zwartą opowieść o losach kobiet,
które odważyły się zrobić ten jeden krok więcej do przodu. Naprawdę warto zobaczyć.
Moja ocena: 8/10
Oj tak, Mulligan idealnie obsadzona :)
OdpowiedzUsuńKurczę, a w moich kinach tego filmu nie grali :(
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że Bond zupełnie przyćmi premierę "Sufrażystki"...
Usuń