Scenariusz: J.Mills Goodloe, Salvador Paskowitz
Produkcja: USA
Gatunek: Melodramat
Czas trwania: 110 minut
Obsada:
Blake Lively: Adaline Bowman
Michiel Huisman: Ellis Jones
Harrison Ford: William Jones
Ellen Burstyn: Flemming
To odwieczny kłopot – jak należy
podchodzić do filmu. Czy kierować się zwiastunem, ciekawą fabułą, czy też
znanym nazwiskiem, które się pojawia w obsadzie lub wśród twórców? Wiadomo, że
jeżeli widzimy na plakacie twarz ulubionej aktorki, chętniej wybierzemy się na
dany film do kina. Tak samo działa mechanizm w przypadku reżysera, którego styl
nam odpowiada. Jednak „Wiek Adaline”, mimo nazwiska Blake Lively, ma coś więcej
do zaprezentowania.
Adaline to normalna dziewczyna, która w wyniku wypadku zaznaje coś nadzwyczajnego. Dziewczyna przestaje się starzeć, zatrzymując swoje ciało w wieku 29 lat. Początkowo cudownie zapowiadająca się perspektywa wiecznego życia powoli staje się koszmarem. Adaline wygląda nadal tak samo, podczas gdy jej córka doświadcza pierwszych zmarszczek. Kobieta zmuszona jest się ukrywać, gdyż nie chce stać się sensacją i przedmiotem badań. Niesamowity przypadek Adaline powoduje, że kobieta wciąż jest sama, a nawet unika bliższych relacji z ludźmi. Wszystko zmienia się gdy poznaje mężczyznę, któremu wkrótce będzie musiała również złamać serce.
„Wiek Adaline” to produkcja,
która zachęcała przede wszystkim nazwiskiem Blake Lively, znaną jako Serena van
der Woodsen z „Plotkary” i Bridget ze „Stowarzyszenia Wędrujących Dżinsów”. Obie
role - przynajmniej moim zdaniem - należą do udanych, a Blake jako Bridget mnie
zauroczyła. Tym razem mamy okazję oglądać aktorkę jako Adaline Bowman, która
przyciąga uwagę widza przede wszystkim swoją niezwykłą urodą. W filmie zalety
wyglądu zewnętrznego Lively zostały dobrze uwidocznione, co zdecydowanie działa
na korzyść produkcji. Adaline jest nostalgiczna, wyniosła i piękna, a wszelkie
zachwyty nad jej wyglądem raczej nie są przesadzone. Bo właśnie o to chodzi – o
szczególne zwrócenie uwagi na główną bohaterkę, która zresztą jest
nieśmiertelna. Niesamowite, że aktorce w każdym stroju jest dobrze, zaczynając
od rozciągniętego swetra, a kończąc na obcisłej sukience, podkreślającej jej
kształty. Blake Lively wydaje się być idealnie dopasowana do swojej roli –
dziewczyny przypadkowej, która staje się nieuchwytnym obiektem pożądania.
Choć „Wiek Adaline” jest
skierowany głównie do żeńskiej strony widowni, to wątek sci-fi zmienia go w
film nie tak banalny. Produkcja jest przewidywalna, lecz fabuła należy do dosyć
oryginalnych. Na plus należy zaliczyć dokładne wyjaśnienie przypadłości głównej
bohaterki, choć pogmatwane i bardzo naukowe, to daje jakieś światło na jej
sprawę. Paniczny strach aktorki przed rozpoznaniem wkrótce może okazać się
uzasadniony, a kobieta będzie musiała stawić czoła znajomości z przeszłości.
Brzmi tajemniczo, ale wszystko w trakcie seansu jest poukładane i logiczne.
Zdecydowanie warto podziwiać świetną pracę kamery, gdyż ujęcia wzbudzają
zachwyt. Wpleciony w film wątek romantyczny został przeprowadzony pomyślnie,
przez co melodramat nie przypomina tanich filmów o miłości. Na ekranie mamy do
czynienia z całą gamą uczuć, które wielokrotnie mogą łapać za serce.
„Wiek Adaline” to nietypowa niespodzianka. Film został zrealizowany bardzo dobrze, a choć fabuła nie
sięga szczytów możliwości, to naprawdę miło ogląda się jej przebieg. Wśród
obsady bryluje Blake Lively, ale pozostali bohaterowie dzielnie jej towarzyszą.
Obraz przedstawiony z rozmysłem, urzeka i nie powoduje uczucia znużenia. Liczne
retrospekcje płynnie przechodzą w teraźniejszość, a dzięki temu fabuła ukazuje
się bardzo przejrzyście. Warto przekonać się samemu.
Moja ocena: 7/10
Kurcze, ale narobiłaś mi ochoty na obejrzenie "Stowarzyszenia..." bo na Plotkarę już i tak miałam. ;_;
OdpowiedzUsuńW każdym razie, trzeba obejrzeć, chociaz to nie Serena, a Blair była moją ukochaną postacią.
To pozostaje tylko oglądać! :)
Usuń