czwartek, 30 stycznia 2014

Zniewolony. 12 Years a Slave (12 Years a Slave, 2013)

Reżyseria: Steve McQueen
Scenariusz: John Ridley
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Biograficzny, Dramat historyczny
Czas trwania: 133 minuty

Obsada:
Chiwetel Ejiofor: Solomon Northup
Michael Fassbender: Edwin Epps
Paul Dano: Tibeats
Lupita Nyong'o: Patsey
Brad Pitt: Samuel Bass


„12 Years a Slave” to jeden z kandydatów do Oscara, który otrzymał w sumie 9 nominacji. Film ma dość duże szanse na powalczenie o tytuł najlepszego filmu 2014 roku, ale i nie tylko. Rok temu konkurencją do Nagrody Akademii Filmowej był „Lincoln” z mistrzowskim Danielem Day-Lewisem, który również poruszał temat niewolnictwa, jednak pod kątem procesu jego zniesienia. Natomiast w „Zniewolonym…” mamy do czynienia z tym zjawiskiem dokładniej, gdyż jego mechanizmy widzimy poprzez ukazane losy Solomona Nurthupa – postaci autentycznej, której przeżycia stały się inspiracją dla twórców tego filmu.


Solomon Northup wiedze z żoną i dziećmi szczęśliwe oraz legalne życie. Zwiedziony łatwym zarobkiem niezwykle utalentowany skrzypek zostaje porwany i wywieziony na Południe, gdzie nadal obowiązuje niewolnictwo. Mężczyzna na własnej skórze doświadcza nietolerancji i poniżenia. Bity, zmuszony do wyrzeczenia się własnej osoby i będący świadkiem brutalnych gwałtów na kobietach – to tylko początki jego 12 lat cierpienia.



W trakcie i po obejrzeniu produkcji zastanawiałam się czy najnowszy film McQueena zasługuje na aż tyle nominacji. Do zalet filmu należy zdecydowanie fabuła, dzięki której losy Solomona niezwykle mnie pochłonęły i może to banalne, ale ani razu nie popatrzyłam na zegarek. Jego historia robi duże wrażenie. Szczególnie przez to, że z wolnego człowieka stał się niewolnikiem nie mającym żadnych praw i możliwości powrotu do swojego dawnego życia. Poruszające jest też to, że nie zostawił swojej rodzinie żadnej wiadomości o tym, co się z nim dzieje. Reżyser z wyczuciem dawkował przemoc na ekranie, dzięki czemu wiemy przez jakie piekło przechodzili bohaterzy, ale czasu nie wypełnia nam tylko i wyłącznie obraz krwi i katuszy. Emocje są stale obecne w dziele McQueena, w większym lub mniejszym stopniu wpływają na widza. Reżyser skupił swoją opowieść na losach Solomona, przez co niestety umniejszył ogólne współczucie nad pozostałymi niewolnikami. To wydaje mi się jedną z poważniejszych wad filmu, bo osobiście bardziej przejęłam się losami postaci Patsey zagranej przez znakomitą Lupitę Nyong’o niż Solomonem. Główny bohater momentami wydawał mi się zbyt przeźroczysty, mimo że to jego właśnie dotyczył obraz. Dość przyjemne odczucia wzbudza muzyka autorstwa Hansa Zimmera, a szczególnie piosenka „Roll Jordan roll”, która pokazuje jedność losów ją śpiewających.



Tematyka niewolnictwa jest ściśle powiązana z tematem jednoczenia się i wspólnego działania. „12 Years a Slave” obrazuje pełne cierpienia losy Murzynów zamieszkujących Amerykę. Przez skupienie się na postaci Solomona, element wspólnoty niestety niewyraźnie pojawia się w filmie. Mimo wszystko produkcja zrobiona jest na wysokim poziomie, a kolejne minuty seansu ogląda się z prawdziwym zaciekawieniem. Sceny wielkiego poruszenia, jak na przykład rozdzielenie matki i dzieci, to obrazy pozostające w pamięci. Wielkie, okropne rany na plecach niewolników, zrezygnowane spojrzenia i pragnienie śmierci – właśnie takie momenty w niezwykły sposób tworzą film, sprawiając że jest on jedyny w swoim rodzaju. Choć dzieł o niewolnictwie powstało już niemało to temat ten, jak pokazuje Steve McQueen, można odkrywać na nowo i nadal tworzyć wspaniałe historie. Praca ta najwidoczniej mu się udała, co sugerują nominacje do Oscarów. Jednak moim zdaniem sam McQueen nie dostanie statuetki, zbyt silnych ma konkurentów.


Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz