Scenariusz: Dick Clement, Ian La Frenais
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Melodramat, Musical
Czas trwania: 133 minuty
Obsada:
Jim Sturgess: Jude
Evan Rachel Wood: Lucy
Joe Anderson: Max
Dana Fuchs: Sadie
Martin Luther: JoJo
T.V. Carpio: Prudence
Musical „Across the Universe” oparty jest na muzyce zespołu The Beatles, więc w trakcie seansu rozbrzmiewa 33 piosenek Paula McCartneya, Johna Lennona, George’a Harrisona i Ringo Starra. Mimo że początek wcale tego nie ukazuje, to akcja rozgrywa się w burzliwych latach 60. XX wieku. Fale protestów i wojna w Wietnamie składają się na tło opowieści, bo główny wątek to oczywiście wątek miłosny. Z jednej strony trochę oklepany temat, a z drugiej niesamowita i porywająca historia. Na tyle, że produkcja była nominowana do Oscara i Złotego Globu.
Jude opuszcza swoją dziewczynę, rodzinę i dom w Liverpoolu, aby wyruszyć do Ameryki w poszukiwaniu ojca. W tym samym czasie w Ameryce chłopak Lucy wyrusza na wojnę. Wkrótce oboje spotykają się i zakochują się w sobie. USA zalewa fala protestów i ruchów antywojennych, a kiedy brat Lucy dostaje powołanie do wojska, dziewczyna przyłącza się do protestujących. Jude natomiast skupia się na twórczości artystycznej, nie zgadzając się na działalność Lucy. Kłótnie i niezgoda rozdzielają kochanków. Czy uda im się pokonać wszystkie przeciwności losu, aby znów być razem?
Gdy w pierwszych minutach seansu Jim Sturgess zaśpiewał „Girl”, poczułam dreszczyk emocji. Zapowiadało się naprawdę świetnie! Bardzo romantycznie i nostalgicznie. Później „Hold Me Tight” i „All My Loving”. Wtedy zaczęły się moje podejrzenia: przecież Jude pochodzi z Liverpoolu, wygląda niemal jak Paul McCartney, a kolejne piosenki są idealnie dopasowane do filmu. Czyżby „Across The Universe” powstał na podstawie piosenek Beatlesów (sugeruje to nawet sam tytuł filmu, nawiązując do piosenki zespołu o tej samej nazwie)? Akcja filmu dopasowana do piosenek, zamiast na odwrót? Mimo rozległej dyskografii The Beatles bardzo ciężko dopasować utwory do fabuły, a tutaj wszystko się zgadza! Później – po poznaniu wszystkich mających znaczenie w filmie bohaterów, dostrzegłam kolejną prawidłowość: Jude jak „Hey Jude”, Lucy jak „Lucy In The Sky With Diamonds”, Max jak „Maxwell’s Silver Hammer”, Sadie jak „Sexy Sadie”, dr Robert jak „Doctor Robert”, Prudence jak „Dear Prudence” itd. Czekałam kiedy tylko pojawią się dwie pierwsze piosenki, jako piosenki dwójki głównych bohaterów. I tutaj „Across the Universe” mnie nie zaskoczyło, z czasem zaczęłam się wszystkiego domyślać. W dalszej części filmu Jude został ukazany jako artysta, tworzący obrazy i mieszkający razem ze swoją dziewczyną. Zupełnie jak Stuart Sutcliffe, czyli piąty członek Beatlesów. Czemu aż tyle elementów nawiązuje do biografii zespołu? W takim wypadku jedynie wątek wojny w Wietnamie wydaje się być oryginalny.
Pojawiają się również nieco naiwne sceny, choćby koncert na dachu. Sandie i Prudence błagają policjantów o brak interwencji, a policjanci… zgadzają się. Nie żeby mogli wylecieć za to z pracy, pewnie nawet o tym nie pomyśleli. Przynajmniej pozwolili zaśpiewać Sturgessowi „All You Need Is Love”, które zdecydowanie lepiej zabrzmiało, gdy dołączyła się już reszta przyjaciół. Julie Taymor wprowadziła jeszcze jeden ciekawy zabieg. Pojawiają się sceny, które możliwe, że zobaczylibyśmy na żywo również po zażyciu określonej dawki LSD. Zamysłem reżysera było zapewne ukazanie kolejnego problemu lat 60., czyli nałogowe branie narkotyków. I znów piosenka „Strawberry Fields Forever” w połączeniu z pozostałymi efektami tworzą wyimaginowany obraz. Mam wrażenie, że produkcja nadaje nowe znaczenie kilku piosenkom słynnej czwórki z Liverpoolu. Chociaż w przypadku tej ostatniej wiele może się zgadzać, gdyż sami Beatlesi podczas kręcenia filmu „Magical Mystery Tour” (z albumu o tej samej nazwie pochodzi ta piosenka) byli pod wpływem mocnych narkotyków.
Podsumowując, najsilniejszą stroną produkcji jest oczywiście muzyka. „Across the Universe” mogło zostać prawdziwym arcydziełem, gdyż ma wszystko: mało znanych aktorów, którzy bardzo dobrze tworzą swoje postaci; wspaniałą muzykę oraz zdumiewającą akcję. Niestety Jim Sturgess momentami fałszuje, nie podobały mi się palące się truskawki jako bomby spadające na Wietnam, a także naiwne sceny. Natomiast utwór „Let It Be” jest jak zawsze niezawodny, łezka mi się nawet w oku zakręciła. Świetny jest również moment, gdy Max wstępuje do wojska. Dlatego bardzo ciężko ocenić produkcję tego typu. Skrytykowałam to co nie przypadło mi do gustu, ale jednocześnie jestem świadoma, że na pewno jeszcze powrócę do magicznego świata „Across the Universe”.
Moja ocena: 7+/10
Wszystkie musicale są naiwne, trudno spodziewać się wiele po filmie z piosenkami, ale tutaj akurat treść i muzyka zostały wyśmienicie połączone, tak, że jedno jest zależne od drugiego i o dziwo nie gryzie się ze sobą. Julie Taymor to eksperymentatorka. Bawi się z kolorami, scenografią, tworząc sceny-filmiki, które mogą żyć zarówno w filmie jak i poza nim. To samo zrobiła z Fridą czy ekranizacjami Szekspira - bawi się kinem i jego możliwościami.
OdpowiedzUsuńKocham "Across the Universe" za pomysł i wykorzystanie piosenek Beatlesów <3
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale musicale od zawsze mi się podobają :)