niedziela, 7 lipca 2013

Jak poślubić milionera (How to Marry a Millionaire, 1953)

Reżyseria: Jean Negulesco
Scenariusz: Nunnally Johnson
Produkcja: USA
Gatunek: Komedia romantyczna
Czas trwania: 95 minut

Obsada:
Betty Grable: Loco Dempsey
Marilyn Monroe: Pola Debevoise
Lauren Bacall: Schatze Page
Rory Calhoun: Eben
Cameron Mitchell: Tom Brookman
William Powell: J.D. Hanley


Ciekawe ile osób pamiętałoby np. „Niagarę”, gdyby nie występowała w nim Marilyn Monroe. Sądzę, że niewiele. Jeśli już, to jedynie miłośnicy starego kina. Trochę inaczej jest w przypadku „Jak poślubić milionera”, gdyż u boku Marilyn zagrały także Betty Grable i Lauren Bacall. A Hollywood nie szczędziło nikogo – tak było w przypadku Jane Russell, którą uznano za starą w wieku 30 lat. Podczas zdjęć do filmu Marilyn miała 26 lat, więc dziennikarze byli zainteresowani głównie nią. Natomiast Grable po nakręceniu jeszcze kilku filmów, wycofała się z branży.


Trzy modelki Schatze, Pola i Loco zamieszkują w drogim apartamencie, lecz żadna z nich nie ma pieniędzy. Każda potrzebuje poślubić milionera, aby zapewnić sobie luksusowe życie. Rozpoczyna się polowanie na bogatych mężczyzn. Zdobycie takiego graniczy niemal z cudem, gdyż Pola i Loco zakochują się w mężczyznach o skromnym majątku. Natomiast Schatze za wszelką cenę chce poślubić dopiero co poznanego milionera, mimo że nie darzy go żadnym uczuciem. Tymczasem pewien nieznajomy próbuje umówić się z nią. Schatze pewna, że mężczyzna nie ma pieniędzy stanowczo odrzuca jego zaloty. Czy wygodne i nieszczęśliwe małżeństwo jest tym, czego naprawdę potrzeba?

A na planie filmowym wcale nie było łatwo. Lauren Bacall była profesjonalistką, więc ciągłe spóźnienia Marilyn wyprowadzały ją z równowagi. Dodatkowo dochodziła potrzeba Monroe to wielokrotnego powtarzania ujęć, nawet jeśli nadawały się już do filmu. Dążyła ona do nieosiągalnego ideału, do uchwycenia siebie jak najlepiej. Wiele godzin spędzone przed lustrem z kosmetykami. I nie był to wcale zachwyt nad własną urodą (nawiasem Marilyn wcale nie uważała siebie za piękność), lecz zrozpaczone próby osiągnięcia idealnego makijażu. A co za tym idzie perfekcyjnego wyglądu. Monroe stosowała wiele sztuczek, które sprawiały, że lepiej wyglądała przed kamerą. Między innymi w scenach rozmowy patrzyła zwykle ponad głowę rozmówcy, nigdy w oczy. Dawało to efekt, jakby jej oczy były jeszcze większe niż normalnie. Marilyn zobowiązana kontraktem z 20th Century Fox kręciła jeden film za drugim, co prowadziło do jej częstych depresji. Wytwórnia chciała jak najlepiej wykorzystać aktorkę, której i tak musieli płacić stałą pensję. Na planie filmowym dawała z siebie wszystko, mimo że często dokuczało jej złe samopoczucie.

W „Jak poślubić milionera” Marilyn nie kusi tak jak w „Niagarze”. Należy co prawda do trójki modelek, lecz nie wyróżnia się spośród nich na co dzień. Nosi okulary, a bez nich nic nie widzi. To zupełnie inny obraz aktorki. Dopiero w wieczornej kreacji - kiedy chce zdobyć bogatego mężczyznę – lśni. Nadal jej bohaterce brakuje inteligencji, nadal Hollywood tak samo ją postrzega. Schatze jest wyniosła i pewna swojej dominacji nad pozostałymi dziewczynami. Często wspomina o swoim wcześniejszym małżeństwie z mężczyzną o niewielkim majątku, którego poślubiła z miłości. Nie mieli środków do utrzymania, dlatego Schatze bardzo źle wspomina tamten czas. Teraz chce sobie odbić wcześniejsze lata. Chce najdroższych sukienek, biżuterii, apartamentu i luksusu – tylko to się liczy. Jest zdeterminowana, więc jej wątek jest najdłuższy i najbardziej skomplikowany. Mimo że niemal od razu wiadomo jak produkcja się zakończy. Natomiast Loco Dempsey ze swoim wyglądem i charakterem jest pośrodku całej trójki. Zaciera ogromne różnice pomiędzy Polą i Schatze, sprawiając że cała trójka jest zgrana. Pola zwraca najmniejszą uwagę na bogactwo, Schatze od razu odprawia tych, którzy nie oferują jej dostatecznego bogactwa, a Loco jest przerażona, gdy mężczyzna sprawiający wrażenie milionera posiada w rzeczywistości całkiem przeciętny majątek.

Pomijając całą prostotę, film jest dobry. Gatunek komedia romantyczna sprawdza się w tym przypadku całkowicie. Bardzo dobrze dobrana obsada zdecydowanie działa na plus. Taka z pozoru głupiutka komedyjka ma przesłanie i to w dodatku ponadczasowe. I jeszcze skróciłabym przydługawy wstęp (popis orkiestry). Warto obejrzeć, choćby w bardziej deszczowy dzień – na poprawę humoru.
Moja ocena: 7+/10

1 komentarz:

  1. Wczoraj oglądałam ten film, piękne kadry, świetna obsada, uwielbiam:-)

    OdpowiedzUsuń