Scenariusz: Paul Rudnick
Produkcja: USA
Gatunek: Sci-Fi, Czarna komedia
Czas trwania: 93 minuty
Obsada:
Nicole Kidman: Joanna Eberhart
Bette Midler: Bobbie Markowitz
Metthew Broderick: Walter Eberhart
Christopher Walken: Mike Wellington
„Żony
ze Stepford” to bardzo ciekawa produkcja. Przez fakt, że jest to remake z 1975
roku, mój zachwyt trochę oklapł. Aczkolwiek poprzednia wersja jest thrillerem,
tutaj mamy do czynienia bardziej z komedią (jak dla mnie bardziej
komediodramatem). Frank Oz sprostał zadaniu, mimo że nie jest to arcydzieło.
Pełno tutaj (szczególnie w zakończeniu) naiwnych sytuacji, a Nicole Kidman nie
zawsze radzi sobie dobrze. Jednak klimat filmu i cały pomysł jest niesamowity!
Swoje robi również niezwykły humor. Doszukałam się tutaj aluzji do życia
codziennego, gdzie karierę stawia się na pierwszym miejscu. Każdy z nas dąży do
perfekcji, doskonałości, która tak naprawdę nie istnieje. Ale gdyby uznać, że
jej nie ma, to po co się starać? Wtedy, nie mając celu, stajemy się gorsi, bo
nikomu nie zależy. I tak koło się zamyka.
Pewnego
dnia Joanna Eberhart traci pracę w popularnej stacji telewizyjnej.
Załamana, postanawia wraz z mężem i dziećmi przenieść się do miasteczka
Stepford, aby tam rozpocząć nowe życie. Od początku miejsce to wydaje się jej
podejrzane, głównie przez fakt, że wszystkie kobiety są idealne – wymodelowana
fryzura, niepomięta sukienka, niepojęta radość, odpowiednie zachowanie,
wymarzona figura, młodość i piękno. Joanna w celu ratowania własnego małżeństwa
stara się brać przykład z tutejszych żon, więc zaczyna ubierać się w jasne
kolory oraz zajmuje się domem. Poznaje Bobbie i Rogera, którzy także niedawno
przenieśli się do miasteczka i wyróżniają się spośród mieszkańców. Razem
odkrywają szokującą prawdę o tym, co tak naprawdę dzieje się w Stepford.
Aktorzy zaskoczyli mnie, a większość świetnie sobie poradziła. Zawiodłam się odrobinkę na Nicole Kidman i na Christopherze Walkenie, któremu Oz dał niewielkie pole do popisu. Scenografia bardzo dobra, niezwykle pasuje do „idealnego miejsca”, gdzie wszystko jest czyściutkie i na swoim miejscu. Muzyka też sprawiła mi niespodziankę. Melodia doskonale pasowała do akcji i całego uroku filmu. Niestety, rzucają się w oczy pewne niedociągnięcia i momentami mała spójność akcji. Można doliczyć się także kilku bardzo naiwnych scen, które aż proszą się o inny bieg. Bardzo podobał mi się początek, czyli nawiązanie do gospodyń domowych poprzedniego stulecia wplecione pomiędzy napisy początkowe. Jest to pewnego rodzaju wprowadzenie, dzięki któremu dużo łatwiej przyswoić późniejszy przebieg filmu, jak i przyjemniej się ogląda.
„Żony
ze Stepford” to niebanalne kino, dające do myślenia. Choć widowisko nie
zrobione jest najlepiej, to oddaje jego cały sens. Pokazuje jak wiele znaczy
rodzina i uczucia, zacznie więcej niż wizerunek zewnętrzny. A do tego dużo
scen, powodujących rozbawienie i uśmiech na twarzy. To film, z
którym każdy prędzej czy później powinien się zapoznać. Polecam!
Moja ocena: 7/10
Nigdy wcześniej o tym filmie nie słyszałam, ale teraz, dzięki Twojej recenzji, dopisuję go do listy "must watch".
OdpowiedzUsuń(Zachwycam się Twoim stylem pisania, aaa!)