Scenariusz: Tobe Hooper, Kim Henkel
Produkcja: USA
Gatunek: Horror
Czas trwania: 83 minuty
Obsada:
Marilyn Burns: Sally Hardesty
Gunnar Hansen: Leatherface
Edwin Neal: Autostopowicz
Nadszedł czas na słynną „Teksańską masakrę piłą mechaniczną”. Cóż mogę powiedzieć? Lubię bardzo filmy z poprzedniego stulecia głównie przez niezwykły scenariusz, brak ulepszeń komputerowych. Jest duża różnica pomiędzy współczesnymi a ówczesnymi horrorami. Obecnie stosuje się dużo efektów specjalnych, które budują odpowiedni nastrój. Niestety mniejszą wagę przywiązuje się do aktorów, a to oni budują to prawdziwe napięcie. Tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie odwrotnym, choć przyznaję, że aktorzy w „Teksańskiej…” nie zachwycają aż tak jakby można się było tego spodziewać. Świetny i przekonywujący jest chyba jedynie Edwin Neal. No i mam takie mieszane uczucia co do całego filmu. Jestem pod wrażeniem, że Tobe Hooper stworzył coś tak niezwykłego i oryginalnego. Większość współczesnych horrorów opiera się na jego pomysłach, bezczelnie używając postaci na wzór Leatherface'a (człowieka w skórzanej masce z piłą mechaniczną w dłoni). Ogólnie film jest dobry i – co najważniejsze – momentami budzi strach.
Grupka przyjaciół wybiera się w podróż do pustego domu dziadka Franklina (porusza się na wózku inwalidzkim) i Sally. W drodze do Teksasu natrafiają na tajemniczego mężczyznę, którego zabierają ze sobą. Podczas jazdy opowiada im o pracy w rzeźni, rani się nożem w rękę i nie otrzymawszy zapłaty za niedawno zrobione zdjęcie Franklinowi – pali je. Ku przerażeniu wszystkich niespodziewanie tnie inwalidę po ręce. Przyjaciele natychmiast wyrzucają napastnika z furgonetki, lecz nieszczęśliwie kończy im się paliwo. Mimo to dojeżdżają do celu. Dwójka znajomych wyrusza z zamiarem popływania w pobliskim jeziorze. W oddali dostrzegają - na pierwszy rzut oka - opuszczony dom… I tak zaczyna się pełna emocji teksańska przygoda.
Razi mnie postać Sally, szczególnie gdy ucieka przed… (tego Wam niestety nie mogę już powiedzieć). Sztucznie, sztucznie, sztucznie. Ale to jest moje zdanie. Sceneria też nie zachwyca, aczkolwiek niejako wprowadza w nastrój grozy. Mam nadzieję, że nie pogniewacie się, gdy zdradzę trochę akcji bliskiej zakończeniu. Bowiem w „Teksańskiej…” za dużo jest ucieczek. Kiedy zaczyna się już akcja oglądamy głównie plecy lub przerażoną twarz wybranych ofiar. Naturalne, że uciekają, ale ile można to oglądać?
„The Texas…” - jak uważa większość – jest klasykiem. Ta produkcja zainspirowała reżyserów wielu bardzo dobrych filmów grozy. Jednakże ja, pod pojęciem klasyki rozumiem także coś, co jest naprawdę niesamowite i zalicza się do grupy o wdzięcznej nazwie arcydzieło. Natomiast moja skromna osoba kwestionuje ową genialność „Teksańskiej…”. Owszem, film jest podstawą, bo kto wie jak potoczyłyby się dalsze losy kina grozy bez owej produkcji? Szczerze mogę stwierdzić, że historia o niezrównoważonym psychicznie (podobnie jak reszta jego rodziny) mężczyźnie, który tnie ludzi piłą mechaniczną - podoba mi się. Podstawową zaletą filmu jest fakt, że ma on sens. Nie polega jedynie na bezcelowej, krwawej jatce, co niestety ostatnio stało się dość popularne. Jednak film momentami jest wręcz komiczny, a dalszy przebieg wypadków można zbyt łatwo odgadnąć.
Fakt, scena ucieczki Sally dłużyła się niemiłosiernie.. No i co do naszego tajemniczego autostopowicza, również się z Tobą zgadzam-zdołał wzbudzić moje przerażenie, Edwin Neal spisał się na medal.
OdpowiedzUsuń