Scenariusz: Terence Rattigan
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Komedia, Romans
Czas trwania: 117 minut
Obsada:
Marilyn Monroe: Elsie Marina
Laurence Olivier: Książę regent Charles
Jeremy Spenser: Król Nicolas
Są filmy, które ogląda się dla
jednej sceny, ścieżki dźwiękowej czy też aktora. W naszym mniemaniu bez tego
jednego elementu film z pewnością okazałby się o wiele gorszy. Czasami właśnie
ta jedna rzecz potrafi przysporzyć produkcji ogromnej popularności, mimo że
jego poziom wcale nie jest równomierny z okazanym zainteresowaniem. Takie też
były moje przemyślenia, gdy podchodziłam do seansu „Księcia i aktoreczki” w
reżyserii Laurence’a Oliviera. Na wstępie można postawić sobie zasadnicze
pytanie: czy sława Marilyn Monroe przerosła ten film, czy też produkcja kryje w
sobie coś niepowtarzalnego i godnego uwagi?
Londyn, 1911 rok. Cała Anglia
przygotowuje się do ceremonii koronacji Jerzego V, na którą zaproszona została
również rodzina królewska z fikcyjnego królestwa Karpatii. Książę regent
Charles tuż po swoim przyjeździe odwiedza pobliski rewiowy teatr, w którym jego
uwagę pochłania piękna, amerykańska aktorka. Wkrótce Elsie Marina otrzymuje
zaproszenie do ambasady, a wizyta okazuje się tak naprawdę kolacją we dwoje z samym księciem.
Mężczyzna próbuje w sztampowy sposób uwieść aktorkę, nie licząc się z odmową
kobiety. Kiedy jednak jego sztuczki zawodzą, postanawia pozbyć
się Elsie, aby w jej miejsce kolejnego wieczoru zaprosić nową kobietę. Jednak
wszelkie sposoby pozbycia się aktorki spełzają na niczym, a wkrótce może się okazać, że jej
obecność w ambasadzie stanie się kluczowa.
Film jest adaptacją sztuki
teatralnej „The Sleeping Prince”, podczas której na scenie Laurence Olivier
wystąpił wraz ze swoją żoną, Vivien Leigh. W filmie rolę otrzymała jednak
Marilyn Monroe. Popularność aktorki nie mogła być kwestionowana, choć już wtedy
pojawiały się znaczne problemy na planie filmowym. Marilyn ciągle się
spóźniała, a jej niepewność i perfekcjonizm rosły z każdą kolejną produkcją, co
objawiało się licznym powtarzaniem scen nawet tych, które zostały przez ekipę
filmową uznane za dobre i niewymagające poprawek. „Książę i aktoreczka” miał
udowodnić jej zdolności aktorskie i faktycznie – Marilyn dobrze odgrywa sceny
komediowe. Jednak sama aktorka od dawna marzyła o roli dramatycznej. Zamiast
tego ponownie wcieliła się w słodką i głupawą blondynkę, która w swojej
wydekoltowanej sukni zdecydowanie przyciąga wzrok. Tak jak na ekranie uwodzi
księcia Karpatii, tak samo porywa serca swoich widzów. Cały jej urok tworzy ten
film, który bez MM nie cieszyłby się takim zainteresowaniem i rozgłosem. Mimo
wszystko jego tworzenie przyniosło więcej strat niż korzyści – zarówno
finansowych przez liczne opóźnienia, jak i w relacjach aktorki z mężem i z samą
sobą. Marilyn podczas pracy nad filmem przechodziła liczne załamania nerwowe, a
z pomocą przychodziła jej wtedy Anna Freud.
Na ekranie to Monroe wiedzie prym i znacznie przyćmiewa postać Laurence’a Oliviera. Na uwagę
zasługuje melodyczna ścieżka dźwiękowa, która dopełnia poszczególne sceny. Komediowo-romantyczny
charakter filmu poprzedzielany jest politycznymi wydarzeniami. To wszystko
składa się na scenariusz, który moim zdaniem nie spełnia zbyt dużych oczekiwań.
„Książę i aktoreczka” to produkcja lekka i przyjemna w odbiorze, jednak jej
zewnętrzna otoczka wydaje się być jedyną wartością filmu. Jestem skłonna
uważać, że miejsce tej historii znajduje się w teatrze. Mimo że nie widziałam
sztuki, wydaje mi się że o wiele lepiej powinna się ona prezentować na deskach teatralnych
niż na ekranie kinowym. Jedyna refleksja płynąca z obrazu dotyczy relacji
rodzinnych, a twórcy szczególnie zwracają na nią uwagę, jako na czynnik
tworzący przeszkody i utrudnienia.
„Książę i aktoreczka” to banalna
historia, której głównym atutem jest jej główna bohaterka. Laurence Olivier
wydaje się być jedynie narzędziem i tłem kolejnych wydarzeń, a fabuła momentami
jest po prostu nudna i nieangażująca widza. Nawet scenografia nie była w stanie
mnie zachwycić, podobnie jak role pozostałych aktorów. Produkcję zaliczam do
tych przeciętnych, niestety.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz