środa, 4 maja 2016

Książę i aktoreczka (Prince and the Showgirl, 1957)

Reżyseria: Laurence Olivier
Scenariusz: Terence Rattigan
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Komedia, Romans
Czas trwania: 117 minut

Obsada:
Marilyn Monroe: Elsie Marina
Laurence Olivier: Książę regent Charles
Jeremy Spenser: Król Nicolas


Są filmy, które ogląda się dla jednej sceny, ścieżki dźwiękowej czy też aktora. W naszym mniemaniu bez tego jednego elementu film z pewnością okazałby się o wiele gorszy. Czasami właśnie ta jedna rzecz potrafi przysporzyć produkcji ogromnej popularności, mimo że jego poziom wcale nie jest równomierny z okazanym zainteresowaniem. Takie też były moje przemyślenia, gdy podchodziłam do seansu „Księcia i aktoreczki” w reżyserii Laurence’a Oliviera. Na wstępie można postawić sobie zasadnicze pytanie: czy sława Marilyn Monroe przerosła ten film, czy też produkcja kryje w sobie coś niepowtarzalnego i godnego uwagi?


Londyn, 1911 rok. Cała Anglia przygotowuje się do ceremonii koronacji Jerzego V, na którą zaproszona została również rodzina królewska z fikcyjnego królestwa Karpatii. Książę regent Charles tuż po swoim przyjeździe odwiedza pobliski rewiowy teatr, w którym jego uwagę pochłania piękna, amerykańska aktorka. Wkrótce Elsie Marina otrzymuje zaproszenie do ambasady, a wizyta okazuje się tak naprawdę kolacją we dwoje z samym księciem. Mężczyzna próbuje w sztampowy sposób uwieść aktorkę, nie licząc się z odmową kobiety. Kiedy jednak jego sztuczki zawodzą, postanawia pozbyć się Elsie, aby w jej miejsce kolejnego wieczoru zaprosić nową kobietę. Jednak wszelkie sposoby pozbycia się aktorki spełzają na niczym, a wkrótce może się okazać, że jej obecność w ambasadzie stanie się kluczowa.


Film jest adaptacją sztuki teatralnej „The Sleeping Prince”, podczas której na scenie Laurence Olivier wystąpił wraz ze swoją żoną, Vivien Leigh. W filmie rolę otrzymała jednak Marilyn Monroe. Popularność aktorki nie mogła być kwestionowana, choć już wtedy pojawiały się znaczne problemy na planie filmowym. Marilyn ciągle się spóźniała, a jej niepewność i perfekcjonizm rosły z każdą kolejną produkcją, co objawiało się licznym powtarzaniem scen nawet tych, które zostały przez ekipę filmową uznane za dobre i niewymagające poprawek. „Książę i aktoreczka” miał udowodnić jej zdolności aktorskie i faktycznie – Marilyn dobrze odgrywa sceny komediowe. Jednak sama aktorka od dawna marzyła o roli dramatycznej. Zamiast tego ponownie wcieliła się w słodką i głupawą blondynkę, która w swojej wydekoltowanej sukni zdecydowanie przyciąga wzrok. Tak jak na ekranie uwodzi księcia Karpatii, tak samo porywa serca swoich widzów. Cały jej urok tworzy ten film, który bez MM nie cieszyłby się takim zainteresowaniem i rozgłosem. Mimo wszystko jego tworzenie przyniosło więcej strat niż korzyści – zarówno finansowych przez liczne opóźnienia, jak i w relacjach aktorki z mężem i z samą sobą. Marilyn podczas pracy nad filmem przechodziła liczne załamania nerwowe, a z pomocą przychodziła jej wtedy Anna Freud.


Na ekranie to Monroe wiedzie prym i znacznie przyćmiewa postać Laurence’a Oliviera. Na uwagę zasługuje melodyczna ścieżka dźwiękowa, która dopełnia poszczególne sceny. Komediowo-romantyczny charakter filmu poprzedzielany jest politycznymi wydarzeniami. To wszystko składa się na scenariusz, który moim zdaniem nie spełnia zbyt dużych oczekiwań. „Książę i aktoreczka” to produkcja lekka i przyjemna w odbiorze, jednak jej zewnętrzna otoczka wydaje się być jedyną wartością filmu. Jestem skłonna uważać, że miejsce tej historii znajduje się w teatrze. Mimo że nie widziałam sztuki, wydaje mi się że o wiele lepiej powinna się ona prezentować na deskach teatralnych niż na ekranie kinowym. Jedyna refleksja płynąca z obrazu dotyczy relacji rodzinnych, a twórcy szczególnie zwracają na nią uwagę, jako na czynnik tworzący przeszkody i utrudnienia.

„Książę i aktoreczka” to banalna historia, której głównym atutem jest jej główna bohaterka. Laurence Olivier wydaje się być jedynie narzędziem i tłem kolejnych wydarzeń, a fabuła momentami jest po prostu nudna i nieangażująca widza. Nawet scenografia nie była w stanie mnie zachwycić, podobnie jak role pozostałych aktorów. Produkcję zaliczam do tych przeciętnych, niestety.

Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz