Scenariusz: Xavier Dolan
Produkcja: Francja, Kanada
Gatunek: Melodramat
Czas trwania: 168 minut
Obsada:
Melvil Poupaud: Laurence Alia
Suzanne Clement: Fred Belair
Nathalie Baye: Matka Laurence'a
Monia Chokri: Stefanie Belair
„Laurence Anyways” to jedno z
moich najlepszych przeżyć filmowych ostatniego czasu. Produkcja posiada swoje
wady, owszem, ale historia opowiedziana przez młodego reżysera pozostaje w
sercu i umyśle na długo. Xavier Dolan ma na swoim kącie jedynie 4 obrazy. Przyznaję, że jeszcze nigdy nie
zdarzyło mi się aż tak podziwiać reżysera po oglądnięciu jedynie jednego jego
filmu. Potrzebuję porównania z pozostałymi dziełami, szerszego zobrazowania
twórczości. Mimo że filmografia Dolana nie jest duża to mam w sobie pewność, że
nie zawiodę się na jego pozostałych filmach. Ba, znajdę w nich coś wyjątkowego.
Laurence i Frederique tworzą z pozoru obraz niezwykle szczęśliwej i kochającej się pary. Są na siebie otwarci i wzajemnie akceptują wszelkie swojego dziwactwa. Laurence jest szanowanym nauczycielem w szkole i otrzymuje literacką nagrodę. W 30-te urodziny Fred planuje zrobić swojemu ukochanemu niespodziankę i wyruszyć z nim na wycieczkę. Jednak wtedy coś pęka, dawno skrywane myśli i pragnienia Laurence’a w końcu wychodzą na wierzch. Oznajmia on swojej dziewczynie i rodzinie, że czuje się kobietą zamkniętą w ciele mężczyzny. Jego rozpaczliwy apel wywołuje poruszenie, zaskoczenie i niedowierzanie. Laurence postanawia żyć wreszcie w zgodzie ze sobą, gdyż nie jest w stanie dłużej się okłamywać. Jednak dla jego związku z Fred to ogromne wyzwanie, a sytuację dodatkowo utrudniają prześladowania na ulicy i stracenie przez Laurence’a pracy.
W „Laurence Anyways” mamy do czynienia nie tylko z przemianą Laurence’a, ale też z odczuciami i historią Fred, a więc reżyser skupia się przede wszystkim na ich wspólnym życiu. Wielkość problemu z jakim oboje muszą się zmierzyć jest niewyobrażalna. Ich szczęśliwe życie nagle legło w gruzach. Jednak już od pierwszego wyznania Laurence’a zaczęłam się zastanawiać czy to życie było na pewno aż tak szczęśliwe? Okłamujący się mężczyzna, skrywający przed światem swoją prawdziwą naturę nie mógł odczuwać jedynie pozytywnych emocji. Laurence swoim ujawnieniem dał sobie szansę, uwolnił się od ciągłego wewnętrznego umierania, jakiego doświadczał. Jednak cena tej wolności jest wyjątkowo wysoka. Fred chce pomóc swojemu ukochanemu stać się sobą. I mimo że cała sytuacja początkowo ją przeraża, a ostatecznie przerasta, odważnie podejmuje się zadania. Chce okazać wsparcie osobie, którą kocha. Metamorfoza Laurence’a wcale nie była łatwa, a Fred podsumowuje ją w filmie: „wyjście na ulicę w przebraniu kobiety wymaga jaj ze stali”. I ciężko się z tym nie zgodzić. Laurence w stroju kobiecym idzie do pracy, gdzie wszyscy po prostu się na niego patrzą. Tym zdumionym, nieakceptującym wzrokiem (genialna scena przejścia Laurence’a przez korytarz szkolny). To wszystko sprawia, że współczułam i byłam całym sercem zarówno z Laurence’m (który w połowie filmu staje się niestety zbyt nadętą panią), jak i Fred.
Xavier Dolan ukazuje kolejne etapy rozpadu związku Laurence’a i Fred, ukazując przy tym całą gamę emocji. Niczym prawdziwy artysta bawi się obrazem i wspaniałą ścieżką dźwiękową, tworząc niemal mistrzowskie ujęcia. Moja ulubiona to zdecydowanie scena balu, choć przyjęcie w domu Fred i Alberta również zrobiło na mnie wrażenie. Charakterystyczne spowolnienie w rytmie dobrze dobranej muzyki, a do tego niezwykłe kostiumy, makijaż i scenografia. Coś niesamowitego. Dopatrzyłam się również wielu nieco abstrakcyjnych scen, które z miejsca ogromnie podziwiam (wodospad zalewający Fred i jej pokój, kiedy otrzymuje od Laurence’a jego książkę). Większość tych ujęć jest pełna różnorodnej kolorystyki, kontrastów, perfekcjonizmu i sztuki pop-art. I to właśnie tak bardzo mnie zachwyciło w „Na zawsze Laurence”. Aktorstwo znakomicie dobrane, a Suzanne Clement przechodzi samą siebie podczas sceny w restauracji.
Ogromne znaczenie ma dla mnie zewnętrzna otoczka filmu, a ten aspekt świetnie sprawdził się w "Laurence Anyways". Jednym z nielicznych wad produkcji jest jej długość. Z pewnością znajdzie się trochę scen, które nie są potrzebne i łatwo można by je pominąć. Niecałe 3 godziny seansu robią swoje, sprawiając, że produkcja staje się zbyt ciężka i traci na swoim tempie. To jedyna ujma jakiej doszukałam się w pracy Dolana, co w ogólnym rozrachunku i tak nie wpływa znacząco na wartość filmu. Zdecydowanie polecam każdemu obejrzenie „Na zawsze Laurence” (i nie tylko ze względu na głośne ostatnio sprawy gender), choć zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie do gustu. Tak estetycznego, niesamowitego i kompletnego filmu poruszającego tematykę transseksualizmu jeszcze nie widziałam. I pewnie długo ponownie nie zobaczę.
Moja ocena: 9/10
O, muszę obejrzeć, bo mnie zainteresowała Twoja recenzja :)
OdpowiedzUsuń