środa, 18 grudnia 2013

Listy do M. (2011)

Reżyseria: Mitja Okorn
Scenariusz: Karolina Szablewska, Marcin Baczyński
Produkcja: Polska
Gatunek: Komedia romantyczna
Czas trwania: 116 minut

Obsada:
Maciej Stuhr: Mikołaj Konieczny
Roma Gąsiorowska: Doris
Tomasz Karolak: Melchior "Mel Gibson"
Agnieszka Dygant: Karina Lisiecka
Piotr Adamczyk: Szczepan Lisiecki


Kto nie zna tego słynnego, polskiego filmu świątecznego? Głośno było w mediach jeszcze nie tak dawno o jego sukcesie. Obsada robi wrażenie, tym bardziej, że się całkowicie sprawdza.  Świąteczny klimat już nadszedł, więc propozycja udanej polskiej komedii reżysera trafiła przynajmniej w mój gust. A w czym jeszcze daleko polskim produkcjom do zagranicznych?

Akcja filmu rozgrywa się w zaśnieżonej Warszawie, gdzie miejsce ma 5 niezwykłych historii. Mikołaj pracuje w radio, a pewnego dnia rada dla zdesperowanej Doris (której słuchają również słuchacze) wpłynie również na jego życie. Przełomowym momentem będzie rzucenie jej przez przypadek śnieżki w twarz. Rozpadające się małżeństwo Kariny i Szczepana będzie miało swoją szansę, gdy Szczepan przeżyje swoją próbę samobójczą i zobaczy świat z innej perspektywy. Małgorzata i Wojciech podczas swojego "idealnego", wyniosłego wieczoru wigilijnego będą mieli gościa - dziewczynkę, która uciekła z domu dziecka i pragnie choć ten jeden dzień spędzić rodzinnie. Wladi, który zakochany bez wzajemności w Betty musi przedstawić swoją dziewczynę zniecierpliwionym rodzicom i Melchior, któremu mały chłopiec ukradł telefon, to kolejne wciągające opowieści.

Film „Listy do M.” już swoim tytułem przyciąga uwagę. A widoczni w obsadzie Maciej Stuhr i Tomasz Karolak to bardzo dobre połączenie na dobrą komedię. Szczególnie ten drugi bawi do rozpuku swoją postacią przebranego za świętego Mikołaja mężczyzny, któremu pewien chłopiec ukradł telefon. Sceny pościgu i gróźb rzucanych pod adresem chłopca naprawdę mnie rozbawiły. Maciej Stuhr natomiast miał do odegrania nieco inną, główną rolę. Aktor poprzez swoją postać skupił się na sensie i przesłaniu produkcji. Wraz z postacią dziewczyny graną przez Romę Gąsiorowską pokazują, że święta to czas zbliżenia, spełniania marzeń i szczęścia. Pomimo że te wnioski są nam ogólnie znane, to „Listy do M.” przedstawiają świąteczną rzeczywistość inaczej – w swój oryginalny sposób. A przecież podobną scenografię podziwiamy niemal w każdym filmie, którego akcja toczy się w grudniu. Jednak dzieło zachowuje swoją cząstkę odrębności, a to oceniam zdecydowanie na plus.

Niestety obraz zapowiadającej się początkowo wyśmienitej komedii z czasem się psuje, tworząc typową opowieść o wyolbrzymionych uczuciach. Im bliżej końca tym mniej śmiechu, a więcej… wzruszenia? Nie. Więcej znudzenia, bo wszyscy wiemy długo przed pojawieniem się napisów końcowych jak skończy się film. Dzięki szczęśliwemu zakończeniu (bo jakie mogłoby być inne?) produkcja utwierdza w jakże mocnym przekonaniu, że święta to cudowny czas.

Film ukazuje jeszcze coś. Postęp polskiego kina w stosunku do miernych i kiepskich komedii polskich ostatnich lat. Wreszcie widać skok do przodu. Ta zapowiedź żartów, które śmieszą same z siebie, a nie z przekleństw czy głupoty, to naprawdę przyjemna perspektywa. Oglądając „Listy do M.” muszę przyznać, że film jest na dość wysokim poziomie, będąc polskim odpowiednikiem „To właśnie miłość”. To już duży komplement, bo amerykańska produkcja jest jedną z moich ulubionych o świętach. Pozostając przy dobrych stronach „Listów do M.” szczerze polecam je właśnie na teraz, czas przedświąteczny, a może produkcja Mitja Okorna natchnie Was do jakiegoś wspaniałego czynu lub spełnienia marzenia? Mimo wszystko mam nadzieję, że nie będzie to konieczność przygarnięcia dziewczynki, która uciekła z domu dziecka czy też pogoń za ukradzionym telefonem komórkowym.

Moja ocena: 7/10

----------------------------------------------------------------------------------------------------

I jeszcze parę słów ode mnie. Czuję wewnętrzną potrzebę wyjaśnienia mojej nieobecności na blogu przez te ponad 3 tygodnie. Przeszłam teraz przez naprawdę ciężki czas w moim życiu, pełny strachu, zwątpienia, bólu i cierpienia. Szpital i operacja to słowa kluczowe. Ale właśnie dzięki tym kilku tygodniom zyskałam tak wiele! Życie udowodniło mi, że otaczają mnie prawdziwi przyjaciele, a przyjaźń i miłość, którą zostałam obdarzona, wspiera we wszystkim. Zdobyłam nowe doświadczenia, lepiej poznałam siebie i swoją wytrzymałość. A także zawarłam znajomości z osobami, których nie miałabym szans poznać w życiu codziennym. „Listy do M.” to film obejrzany w „tamtym miejscu”, który będzie mi już na zawsze przypominał, że nawet najgorsza z pozoru decyzja niesie ze sobą wiele dobrego.

5 komentarzy:

  1. Nie przepadam za polskimi filmami tego typu, ale w zasadzie o tej produkcji słyszałam sporo dobrych słów. Może, kto wie.
    A przy okazji zapraszam na konkurs do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chociaż czasem trochę zbyt patetycznie... czasem nieudanie ściągniecie z "Love actually", to i tak jak na polskim film jest naprawdę niezły. Miły film na święta, no ale to zawsze jakaś alternatywa dla tego, co oglądamy co roku...

    Pozdrawiam,
    W.

    PS Szybkiego powrotu do zdrowia i spokojnych Świąt :)
    Dodaję do obserwowanych! :) U mnie też o świątecznym filmie... właśnie o "Love actually"

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten film cierpi, cierpi z powodu sezonowego zagnieżdżenia i z powodu złej famy polskich komedii jako takich. To mała perełka, która tonie w bagnie i również bardzo bym chciał, aby ktoś ten film wyciągał, pokazywał jako przykład i aby powstawało więcej takiego kina.
    Żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie uważam tego za arcydzieło ani nawet za jakąś ogromną rewelację, ale na pewno jest do dobry film. I jest polski i można powiedzieć, że jest komedią romantyczną.
    Nie przekonał mnie o ością w gardle wciąż stoi wątek z Malajkatem w roli głównej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Sezonowe zagnieżdżenie" wynika z akcji filmu. Zmiana czasu w fabule mogłaby się równać zmianie jakości na gorszą.

      Usuń