Scenariusz: Ray Wright
Produkcja: Kanada, USA
Gatunek: Horror
Czas trwania: 109 minut
Obsada:
Renée Zellweger: Emily Jenkins
Jodelle Ferland: Lilith Sullivan
Ian McShane: Detektyw Mike Barron
Bradley Cooper: Douglas J. Ames
Callum Keith Rennie: Edward Sullivan
Co jest miarą prawdziwego
horroru? Biorąc pod uwagę odmienną reakcję ludzi na ten gatunek filmowy, jest
to naprawdę trudne pytanie. Wiadomo – napięcie lub groza (a najlepiej oba) musi
koniecznie towarzyszyć seansowi, trochę krwi, odpowiednia muzyka wspomagająca
straszniejsze momenty oraz aktorzy. Ostatni warunek to jeden z kluczy do
sukcesu. Christian Alvart postanowił obsadzić w głównej roli Renée Zellweger,
znaną przede wszystkim jako ekranowa Bridget Jones i Roxie Hart. Produkcja opiera się na
historii dziecka-demona, a temat ten został wykorzystany w świecie filmowych
już nie pierwszy raz. Jednak czy połączenie nieco cukierkowej Zellweger i
mrocznego dziecka jest dobrą decyzją?
Emily Jenkins pracuje w opiece społecznej i ostatnio ma bardzo dużo pracy. Kiedy trafia do niej kolejna sprawa, zauważając możliwość odmiany, sięga po najnowszy przypadek – Przypadek 39. Emily odwiedza Sullivanów, gdyż zgłoszono ślady bicia małej dziewczynki, należącej właśnie do tej rodziny. Rodzice małej Lilith od razu wydają się kobiecie podejrzani, a sprawę nagle rozwiązuje tajemniczy telefon od dziewczynki. Przerażona, błaga o pomoc Emily, która niezwłocznie przybywa do jej domu. Nakrywa państwa Sullivan na mogącym skończyć się tragicznie czynie: oboje znęcają się nad zamkniętą we włączonym piekarniku córce. Od tej pory to Emily staje się nowym opiekunem Lilith, chcąc za wszelką cenę nagrodzić jej okropne przeżycia z przeszłości.
Reżyser niesamowicie poprowadził fabułę, umiejętnie przeplatając ze sobą napięcie i grozę. Mała Lilith od pierwszych scen może wprawić widza w przerażenie, mimo że z początku to ona właśnie wydaje się być poszkodowaną. Wygląd aktorki grającej tę rolę – Jodelle Ferland – naprawdę świetnie pasuje do ogólnej, mrocznej scenerii. Po drugiej stronie mamy samotną (jak Bridget!), nieco naiwną i słodziutką Emily Jenkins, która także doświadczyła w dzieciństwie nieprzyjemnych zajść, w tym tragiczny wypadek kończący się śmiercią jej matki. Kobieta na podstawie własnych przeżyć postanowiła ratować dzieci przed rodzinną przemocą. Rozwiązanie sprawy Lilith również zalicza do swoich sukcesów, a ostatecznie ubiega się nawet o przyznanie jej praw opieki nad dziewczynką. Obie tworzą śliczny obraz szczęśliwej rodziny (bez ojca, niestety). I to wszystko zdarzyło się w jakieś 30 minut seansu. Teoretycznie teraz mogłyby pojawić się napisy końcowe, bo historia wydaje się być zakończona. Jednak dopiero w tym momencie Christian Alvart otwiera drugą część filmu, tą właściwą część horroru.
Nie przepadam za Renée Zellweger, a szczególnie nie pasuje mi ona do horroru, kiedy swoim przesłodzonym głosem oznajmia komuś, że „jej dziecko” jest potworem. Jestem jednak pod wrażeniem zagranych przez nią scen końcowych, gdzie bardzo dobrze oddała sens owych sytuacji. Epizodycznie pojawia się również Bradley Cooper, który wprowadza nieco humoru w obraz Alvarta (zanim przyjdzie jego kolej, oczywiście). Choć ogólny wątek dziecka-demona bardziej urzekł mnie w moim jednym z ulubionych filmów „Dziecku Rosemary”, to w „Przypadku 39” jest czego się bać. Produkcja ma także swoje gorsze momenty, ale ostatecznie sprawia wrażenie przemyślanej i dobrze zrealizowanej, a pojawienie się szpitalu psychiatrycznego dodatkowo wpływa na widza. Niezwykle zmienna mimika Lilith, kiedy pokazuje ona swoje anielskie i prawdziwe oblicze, to jedna z wielu zalet filmu. Psychologiczne manipulowanie oraz wszelkie próby pokonania małej dziewczynki zdecydowanie dodają napięcia, którego i tak nie brakuje.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz