Scenariusz: Jonás Cuarón, Alfonso Cuarón
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Dramat, Sci-Fi
Czas trwania: 90 minut
Obsada:
Sandra Bullock: Dr Ryan Stone
George Clooney: Matt Kowalsky
Ed Harris: Dyrektor kontroli misji (głos)
Od początku byłam dość niechętnie
nastawiona do najnowszej produkcji Alfonsa Cuaróna. Nie przepadam za sci-fi,
Sandrą Bullock oraz nie interesuję się kosmosem – więc po co? Tuż po premierze,
filmową blogosferę zalała fala entuzjazmu dotycząca właśnie tego filmu. Jak
czytałam, zachwyty dotyczyły głównie kosmosu pokazanego w trójwymiarze.
Zaczęłam się zastanawiać czy przez swój upór nie tracę zbyt dużo. I stało się.
Dopiero niedawno poszłam do kina, wybierając technologię IMAX. Czy było warto?
Dr Ryan Stone i Matt Kowalsky uczestniczą w pewnej misji kosmicznej. Dr Stone zajmuje się instalowaniem nowego oprogramowania, Kowalsky lata bez celu wokół, testując nowy plecak odrzutowy i mając przy tym niemało zabawy. Jednak właśnie wtedy do członków misji dociera straszna wiadomość z kontroli lotów w Houston: w zawrotnym tempie zbliżają się do nich odłamki ze zniszczonego rosyjskiego satelity. Niemal cała załoga ginie, a przy życiu pozostają jedynie doktor Stone i Kowalsky. Teraz dopiero zaczyna się pełna napięcia walka o przeżycie, w której jedną z podstawowych przeszkód jest błyskawicznie kończący się tlen w kombinezonach.
Na wstępie przyznaję od razu, że widoki kosmosu były cudowne i doceniam ich niezwykłe przedstawienie. Technologia IMAX zrobiła swoje, chociaż wątpię, żeby po seansie w zwykłym 3D moje zdanie uległo znacznej zmianie. Ale mimo tej robiącej wrażenie oprawie, moje zainteresowanie kosmosem wcale nie zwiększyło się, przez co nie zachwycam się nad tymi widokami aż tak, jak pozostała część osób po seansie. Odbieram to bardziej jako nowe doświadczenie i możliwość zobaczenia niecodziennych obrazów w świetnej jakości. A do 3D nadal pozostaję sceptyczna, mimo że „Grawitacja” akurat całkiem dobrze się tak prezentuje, a ja nie mam porównania z tym filmem w innej wersji. Technologia IMAX pozwoliła mi bardziej wczuć się w sytuację bohaterów, bo przez sporą część filmu miałam wrażenie, że ja również znajduję się w przestrzeni kosmicznej. Jak dla mnie owo przeżycie liczy się zdecydowanie na plus, bo nie każdy film potrafi w takim stopniu wciągnąć.
Co do aktorstwa to już w pierwszych minutach byłam zauroczona stylem mówienia, jak i samymi opowieściami Matta Kowalsky’ego, którego z powodzeniem zagrał George Clooney. Może to wyda się oklepane, ale odpowiedni, zabawny wstęp jest ważnym czynnikiem w sukcesie filmu. Tak też się dzieje w „Grawitacji”, gdzie Clooney czaruje i czaruje. Sandra Bullock również podołała swojej roli. Zachwycam się jej grą aktorską głównie przez to, że będąc ubrana w pełny skafander widać było jedynie jej twarz, a jej ruchy były ograniczone. Mimo tych przeszkód modulowała swoim głosem oraz kierowała swoją mimiką w sposób godny podziwu. Bullock oglądamy zdecydowanie najwięcej na ekranie, a nieprzychylny jej widz (przykładowo ja) nie ma podstaw do krytycznej jej oceny. Nawiasem mówiąc jestem szczerze zaskoczona, że aktorka potrafiła tak naturalnie wydawać liczne odgłosy z siebie (strachu, paniki, duszenia się z powodu braku tlenu, rozpaczy), bo ich częstotliwość w produkcji jest nader wysoka.
To, co najbardziej poruszyło mnie w „Grawitacji” to fabuła. Ciągłe balansowanie na granicy życia i śmierci niezwykle mnie poruszyło. Przeżywałam z dr Ryan Stone niemal każde jej załamanie, wyobrażając sobie dodatkowo całą gamę uczuć towarzyszących jej w tym momencie. Niby sci-fi, ale przez wzgląd na emocje film wydał mi się niewyobrażalnie realistyczny. Walka głównej bohaterki na ekranie robi niesamowite wrażenie, czego nie da się nie zauważyć. W dodatku pusta przestrzeń kosmiczna także robi swoje, bo zdajemy sobie sprawę, że bohaterka jest zdana sama na siebie, nie może liczyć na niczyją pomoc, a nadciągająca kolejna fala odłamków jest dla niej ogromną mobilizacją.
Podsumowując, produkcja reżyserii Alfonsa Cuaróna jest rewelacyjna. Efekty specjalne i scenografia w dużym stopniu wpływają na postrzeganie tego filmu, bo to one tworzą swego rodzaju obudowę. Jednak należy docenić także to co jest w środku, czyli urzekającą historię walki o przetrwanie poza Ziemią. Widz nieznający się na kosmosie ma szansę z powodzeniem uczestniczyć i orientować się w fabule, a ciągłe napięcie sprawia, że kolejne przygody dr Stone ogląda się z pełnym przejęciem. Z czystym sumieniem stwierdzam, że zdecydowanie warto było pójść na „Grawitację” do kina i szczerze namawiam do tego samego tych wciąż niezdecydowanych na seans na dużym ekranie.
Moja ocena: 9/10
Nie wspominasz o jednej z ważniejszych rzeczy, które miały na mnie ogromny wpływ w trakcie seansu - o muzyce. W niesamowity sposób potrafi budować napięcie, podkreślać samotność i pustkę kosmosu oraz ciszę, jaka tam panuje. Jak mówi hasło znane z filmu "Obcy" - w kosmosie nikt nie usłyszy Twojego krzyku.
OdpowiedzUsuńOwszem, tutaj akurat nie wspomniałam, jednak temat muzyki w "Grawitacji" niejako nadrobiłam w artykule z moimi typowaniami do Oscarów 2014 roku, gdzie wyróżniłam produkcję Cuaróna.
UsuńPodrzucam link: http://inny-wymiar-filmow.blogspot.com/2014/03/oscary-2014-moje-typowania.html :)