Scenariusz: Oscar Saul, Tennessee Williams
Produkcja: USA
Gatunek: Melodramat
Czas trwania: 122 minuty
Obsada:
Marlon Brando: Stanley Kowalski
Vivien Leigh: Blanche DuBois
Kim Hunter: Stella Kowalski
Karl Malden: Mitch
„Tramwaj zwany pożądaniem” to
niezwykle ciekawa propozycja. Od razu rzuca się w oczy znakomite aktorstwo,
będące jedną z największych zalet filmu. Nazwisko Marlona Brando i Vivien Leigh
ukazane ogromną czcionką w pierwszych minutach seansu dają dość niesamowity
efekt. Widz z niecierpliwością czeka na los ekranowych bohaterów granych przez
dwójkę sławnych aktorów. Pełen tajemniczości, z nutką erotyzmu tytuł
zdecydowanie kusi. A całość dopełnia jeden z najlepszych reżyserów – Elia
Kazan. Po takich zachętach produkcja wydaje się być co najmniej świetna.
Blanche DuBois traci bezpowrotnie
rodzinną nieruchomość z powodu niepłacenia podatków. Zrozpaczona przyjeżdża do
Nowego Orleanu i zatrzymuje się u swojej siostry Stelli i jej męża Stanleya
Kowalskiego. Mieszkanie jest zaniedbanie i ciasne, a Blanche postanawia zostać
na dłużej. W dodatku okazuje się, że Stella jest w ciąży i także przez to
Stanley żąda wyprowadzki siostry swojej żony. Stanley jest pewien, że Blanche
coś ukrywa i ku niezadowoleniu Stelli próbuje odkryć jej tajemnicę. Zastraszona
przez pełnego temperamentu mężczyznę, dziewczyna popada w coraz większą
psychozę. Drogo wyglądające stroje i elegancja są jedynie przykrywką dla
roztrzęsionej emocjonalnie Blanche.
Kontrast pomiędzy Stanley’em
Kowalskim a Blanche DuBois jest ogromny. Kobieta jest delikatna, wzruszająca i
przesadnie teatralna. Natomiast postać grana przez Marlona Brando jest bardzo
wybuchowa i brutalna. Różnią się praktycznie pod każdym względem. Stanley z
jednej strony daje się nabrać na złudne oblicze Blanche, jednocześnie dąży do
wyjaśnienia tajemnicy kobiety. Kiedy ostatnie nadzieje Blanche ulegają
zniszczeniu popada w okropny stan. Płaci wysoką cenę za swoją przeszłość.
Znaczną rolę w pogorszeniu jej stanu odgrywa Stanley, który pogardliwie jest
nazywany przez Blanche „Polaczkiem”. Został przedstawiony jako prymitywny i
spocony człowiek, który łatwo wybucha gniewem. Jego niezbyt przyjemny obraz
mimo wszystko jest przesiąknięty magnetyzmem i prostą seksualnością. Wiecznie
przepocona koszulka Stanley’a przylegająca do jego rozbudowanych mięśni to
zapewne jeden z kilku powodów, dla których Stella wybacza mu każde zachowanie.
Nawet takie, gdzie jest poniżana i traktowana jak uległa żona. Blanche
natomiast bierze przy każdej nadarzającej się okazji relaksującą i odprężającą
gorącą kąpiel, która ma jej pomóc opanować nerwy. Jej postać jest poetycka i
eteryczna. Sposób grania Vivien Leigh wydaje mi się jednak trochę zbyt
teatralny, co niestety momentami wygląda sztucznie.
Cztery lata przed premierą filmu
Vivien Leigh grała Blanche na broadwayowskim spektaklu reżyserowanym również
przez Elię Kazana. Aktorka występowała także w londyńskiej wersji teatralnej na
West Endzie, a z kolei reżyserem tego przedstawienia był jej własny mąż sir
Lawrence Olivier. Doświadczenie zdobyte na deskach najlepszych teatrów i talent
Vivien zdecydowały o zdobyciu za rolę Blanche Oscara. Statuetką poszczycić
mogli się również aktorzy drugoplanowi – Karl Malden i Kim Hunter. Do nagrody
Akademii Filmowej nominowany był Marlon Brando, lecz ostatecznie przegrał z Humphrey’em
Bogartem, nominowanym za rolę w „Afrykańskiej królowej”. Rola Brando jest
niezapomniana, pomimo że nie została należycie doceniona to przyniosła aktorowi
ogromną popularność.
Według mnie najbardziej fascynująca
jest przemiana emocjonalna Blanche oraz jej relacje ze Stanley’em. Poza tym
fabuła jest nieco skromna i nie oferuje zbyt wiele. Moje osobiste odczucie mówi mi, że ta produkcja jest praktycznie o niczym. „A streetcar named desire”
pozostawia po sobie sprzeczne uczucia. Wszystko wydaje się być dobrze
skomponowane i dograne, lecz ostatecznie czegoś brakuje. Produkcja niekiedy
sprawia wrażenie nudnej i na niezbyt wysokim poziomie, po to, by za chwilę na
ekranie pojawił się duet Leigh-Brando, wprowadził zamieszanie, brutalność oraz
kłótnie i przy tym przyćmił pozostałych aktorów swoim niepowtarzalnym talentem.
Moja ocena: 6+/10
To jeden z tych filmów, które od dawna bardzo chcę obejrzeć i nigdy nie mogę. Zawsze jak słyszę o tym tytule, to wyobrażam sobie twarze Leigh i Brando i chciałbym ich zobaczyć razem na ekranie. Pozycja dla mnie obowiązkowa.
OdpowiedzUsuń