Scenariusz: Ernest Lehman
Produkcja: USA
Gatunek: Dramat
Czas trwania: 131 minut
Obsada:
Elizabeth Taylor: Martha
Richard Burton: George
Sandy Dennis: Honey
George Segal: Nick
„Kto się boi Virginii Woolf?” to
znakomity dramat, będący ekranizacją sztuki Edwarda Albee’ego, cieszącej się wielkim
powodzeniem na Broadwayu. Film skupia się na niezwykle trudnych relacjach w
podstarzałym już małżeństwie, w którym podstawą są kłótnie i złośliwe
wypowiedzi. Każdemu z nas zdarzyło się zapewne urazić daną osobę umyślnie,
jednak było to zazwyczaj jednorazowe posunięcie. Główni bohaterowie obrażają
się na każdym kroku, lecz nadal pozostają małżeństwem. Jak to jest możliwe? Pod
całą otoczką wyzwisk kryje się miłość i prawdziwa namiętność. W rolach głównych
występują Elizabeth Taylor i Richard Burton, których małżeństwo w
rzeczywistości jest odzwierciedleniem ekranowego romansu.
Akcja filmu rozgrywa się w ciągu
jednej nocy. Martha i George wracają do domu po przyjęciu i od razu zaczynają
się kłócić. Pełna emocji i gwałtowna Martha przeciwko spokojnemu małżonkowi,
który jednak potrafi wybronić się ze swojego stanowiska. Podczas uniesienia
emocjonalnego przybywa do nich z wizytą młode małżeństwo. Szczęśliwi z pozoru
Honey i Nick wplątują się nieostrożnie w problemy gospodarzy. Przez całą noc
kieliszki i barek są w ruchu. Będąc pod wpływem alkoholu dwie pary odkrywają
kolejne prawdy o sobie, a wszystko to w trakcie przeróżnych zabaw typu
„Upokorzyć gospodarza” czy „Dopadnij gości”. Czy wzajemne kompromitowanie się i
dogadywanie skończy się wraz z nastaniem świtu? I jaki będzie miało w ogóle sens?
Podczas gier umysłowych wychodzi na wierzch wiele tajemnic i prawd. Skutki są takie, że Nick traci zupełnie wiarę w siebie, a upita Honey kojarzy coraz mniej faktów. Natomiast Martha i George pomimo wlanych w siebie litrów alkoholu nadal zachowują trzeźwość. Małego tego – George prowadzi z powodzeniem samochód! Ukazanie człowieka będącego pod wpływem alkoholu za kierownicą nie jest zbyt dydaktycznym posunięciem, jednak w latach 60. widocznie nie przywiązywano do tego aż takiej wagi jak teraz. Skompletowanie obsady wcale nie było łatwą sprawą, a początkowo o rolę Marthy ubiegały się m.in. Bette Davis czy Ingrid Bergman. Mike Nichols ostatecznie wybrał sławne małżeństwo Elizabeth Taylor i Richarda Burtona, którzy w swoim prywatnym życiu nie szczędzili sobie kłótni i wyzwisk. Mimo kilku rozstań, powodem dla którego znów wracali do siebie była namiętność. To co się dzieje na ekranie ukazuję tak naprawdę losy ich własnego związku.
„Who’s afraid of Virginia Woolf?”
może wydawać się filmem trochę zbyt agresywnym, aby osiągnął takie powodzenie. I mam na
myśli 1966 rok, czyli czas kiedy produkcja weszła na ekrany. Jednak w latach 60. zaczęto powoli odchodzić od Kodeksu Produkcyjnego, co pozwoliło zaakceptować
brutalność językową i tematyczną. Film
miał za zadanie również przygotować widzów na nowe doznania w kinie – na
poważny dramat, poruszający bardzo trudne problemy (w tym przypadku problem
upadającego małżeństwa i toksycznej miłości). Eksperyment z dziełem Nicholsa powiódł się, lecz na
wszelki wypadek proszono, aby na salę kinową nie wchodziły osoby poniżej 18
roku życia. Trzeba było jeszcze przecież dopracować system klasyfikacji.
Dialogi prowadzone w produkcji są
nad wyraz inteligentne i z przyjemnością można zagłębić się w sposób myślenia
bohaterów. Ja osobiście czułam się odrobinę zmęczona po zakończeniu seansu, co
tylko dowodzi intensywności rozmów. Aktorstwo to jedna z najmocniejszych stron
filmu. Fenomenalni Taylor i Burton zdecydowanie wyróżniają się na ekranie, tuż za nimi również dobra Sandy Dennis i nieco bardziej w tyle George Segal. „Kto
się boi Virginii Woolf?” był nominowany do Oscara w 13 kategoriach, zdobywając
5 statuetek (najlepsza aktorka pierwszoplanowa, najlepsza aktorka drugoplanowa,
najlepsza scenografia, zdjęcia i kostiumy – filmy czarno-białe). I na koniec
jeszcze słówko o tytule produkcji, która nie ma nic wspólnego z Virginią Woolf.
Pochodzi on z piosenki dla dzieci „Who’s afraid of the big, bad wolf?”, a
nazwisko pisarki brzmi w języku angielskim niemal identycznie jak wilk. Połączenie
tej dziecinnej piosenki śpiewanej nieraz przez głównych bohaterów z filmem
symbolicznie ukazuje ich poczynania i emocje na ekranie – radość, gniew oraz
życie i śmierć.
Moja ocena: 8+/10
Och, A, jakże profesjonalne stały się Twoje recenzje! *-*
OdpowiedzUsuń